viernes, 26 de diciembre de 2014

LLEGAMOS A WEST TIMOR, KUPANG.

Era viernes me dijeron cuando llegamos a la capital de Timor, Kupang. Una ciudad que nos ofrecería una semana de tranquilidad, mientras esperábamos el obligatorio "permiso especial" de la embajada de Timor Leste para poder ir hacía su frontera.
En Kupang, nos instalamos en un guesthouse llamado Lavalon junto a la orilla del mar. Y aquí sin darnos cuenta nos creamos tal rutina que pareciera que viviéramos allí. 
Esta ciudad quizás no diga mucho a viajeros y turistas, pero a mi me gustó saborearla a mi manera, hacer de ella un lugar a mi medida. Mis desayunos de banana pancake, mis paseos a rellenar las botellas de agua a la tienda de Robin, las comidas en los warung(bares tradicionales indonesios) donde ya sabían que queríamos, los paseos a los mercados, comer mazorcas a orillas del mar en los atardeceres y salir cada noche al "night market" para degustar zumos, pescados o cualquiera de las típcas comidas indonesias.





















Kupang is nothing special... just a "big" city, nothing for sightseeing, not much to do, not very pretty ... but we like it a lot. We spent here several days- about a week alltogether waiting for our Timor Leste entry permit and just relaxing and taking a breath before new adventures would begin.
We stayed just at the beach. We walked around the town a lot- just observing the life on the streets, we ate some delicious indonesian dishes on the local night market, had some lovely fresh fruit juices, made everyone at the veggie amrket stare at us in confusion (what do turists do here???) and made some new friends. Nothing but everything:)

Kupang w zachodniej części wyspy Timor niczym się nie wyróżnia. Zwykłe 'duże' miasto o bardzo prowincjonalnym charakterze, niespecjalnie ładne, nie mające nic ciekawego do zaoferowania pod względem turystyki czy kultury. Ot taka indonezyjska Piła, tyle że nad morzem:) Nas jednak Kupang oczarowało- dzięki ludziom spotkanym po prostu na ulicy, którzy nas zatrzymywali aby pozdrowić, zapytać skąd jesteśmy i trochę z nami ponarzekać, że za gorąco, za duszno, zbyt deszczowo... wiadomo- każdy temat dobry jest do zagajenia:)
Oczekując na pozwolenie wjazdu do Timoru Wschodniego spędziliśmy tu w sumie sporo czasu- ok tydzień(bo weekend+ święto religijne...). Czas ten wypełniliśmy długimi spacerami po mieście, degustacją lokalnych potraw- szczególnie tych z nocnego targu oraz wycieczkami na plaże oraz na lokalne targowiska, gdzie wzbudzaliśmy sensację będąc jedynymi turystami. Nic specjalnego, ale jak wiele:)

No hay comentarios:

Publicar un comentario