jueves, 28 de septiembre de 2017

AWALA-YALIMAPO.EL ENCUENTRO CON LAS TORTUGAS BAULA.



El primer regalo de nuestros amigos Axel y Camille fue llevarnos directamente a la costa atlántica, a la comuna de Awala -Yalimapo, donde diversas poblaciones indígenas de amerindios Kal´ina se sitúan a lo largo de la confluencia de los ríos Maroní, Mana y el Océano Atlántico.
La naturaleza en esta región de Awala -Yalimapo está protegida dentro del Parque Natural Mana. Y hasta aquí habíamos venido los cuatro sólo con una misión, recorrer los mas de 5km de playa durante la noche para tratar de ver la llegada de tortugas a la costa, pues estábamos en pleno periodo de anidamiento.
Tras instalarnos en un "carbet" de la comuna y organizar las hamacas, sólo nos quedaba esperar a la noche y a la marea, mientras los mosquitos nos devoraban literalmente.
Entrada la noche, linternas en mano nos fuimos a recorrer la playa. Fue una noche épica, donde vimos hasta siete Tortugas Verdes (chelonia mydas) y dos espectaculares y masivas Tortugas Baula o Laúd (dermochelys coriacea). 
Para mi fue una ilusión enorme poder volver a ver tortugas anidando después de nuestros dos meses en Jaqué-Darién (Septiembre-Noviembre 2016) en Panamá cuando fuimos responsables del Proyecto de Protección de Tortugas Marinas.. 
Además, jamás habíamos visto tortugas Baula o Laúd en nuestras vidas, y de verdad ver estos animales tan majestuosos es impactante y hermoso. El esfuerzo titánico por anidar es brutal, y la belleza de una criatura que ha sorteado todas las adversidades no puede mas que merecer el mayor de los respetos.
De abril a julio, las playas de Awala-Yalimapo son privilegiadas ante un espectáculo fastuoso, como si cada noche hubiera una representación de teatro inolvidable. Catalogadas como uno de los lugares mas importantes del Mundo de la arribada de tortugas Laúd o Baula, estar en esas playas caminando la noche solo pueden causarte una emoción sin límites.
Tuvimos la suerte de ver varias tortugas verdes (chelonia mydas)  y dos ejemplares de Baula (dermochelys coriacea), que nos dejaron literalmente anonadados.Casi 2 metros de longitud y mas de 500kg de peso, haciendo un esfuerzo brutal por perseverarse en este Mundo tan en su contra. 
Mi corazón y mi aliento se detuvieron ante tan majestuosa obra en pro de la vida, ante la tamaña obra que aquellas tortugas hicieron para anidar. Un esfuerzo meticuloso, unas trazas mágicas sobre la arena y una vida latente a varios centímetros de la superficie de la arena húmeda, fueron el regalo de aquella noche, donde los ojos de las tortugas brillaron mas que la mismísima Luna.
Un nuevo sueño hecho realidad, el contemplar la hermosura de la mas misteriosa de las Tortugas Marinas.





























(EN)On the day, when we officially crossed the border, Axel and Camille picked us up from St. Laurent du Maroni. We met them in Laos and travelled  a bit together in Vietnam. Axel was born in Guiana, and Camille oved here over a year ago. 
Our first stop in the country was a carbet (big, open cabin) in Yalimapo. We arrived in the afternoon, just in time to hang our hammocks before it got dark.... and the mosquitoes started to attack. And I swear- in my whole life I have never seen so many of them!
We decided that the closeby beach would be the best place to hide from them.
Yalimapo is one of the most known beaches for marine turtles sighting. 
Although the evening walk was nice, and the sunset breathtaking, we had no luck with the turtles. We went back to the carbet, had our evening fireplace/barbecue and went to sleep.
But we still had big plans for the turtles. We checked the tides and set our alarms at 3 am.
The early wake-up call paid off. First we saw a few green turtles... and then.... one of our biggest dreams came true: we saw our first (and then the second) leatherback turle laying eggs on the beach. 
The experience is indescribable. The leatherbacks are the biggest turtles in the world- they can be up to 2 meters long and wiegh 0,5 ton. The two we saw were quite big (almost as big as they can be). Each time, when watching turtles laying, we get a bit emotional, but this time it was really more than touching. How can you even describe the grace with whcih these huge animals just do their thing. Slowly, determined, and  calm. You can see the task is not easy, but the call of nature is stronger.... 
The sight was so mesmerizing that we completely lost the notion of time, which meant the high tide started and we had to walk back in water that at times reached our bottoms. Also... we saw quite a big amount of other turtles on the way back (mostly green turtles, which is soo cool too...).
The next day, on our way to Kourou, we spent some time at a lovely small creek to cool down from all the emotions of the night.
I think we can shout it out loud:the beginning for our adventures in French Guiana could not have been better

**************************
(PL)
W dniu, kiedy oficjalnie przekroczyliśmy granicę, przyjechali po nas Axel i Camille. To nasz przyjaciele, których poznalismy w Laosie a później podróżowaliśmy z nimi po Kambodży i Wietnamie. Axel urodził się i wychował w Gujanie Francuskiej, a jego dziewczyna Camille (którą poznał podczas studiów w Toulouse), mieszka tu od ponad roku.
Kiedy poznaliśmy ich kilka lat temu, zaproszenie do odwiedzin w Gujanie wydawało się nam bliższe marzeniom niż rzeczywistości. Po raz kolejny okazało się, że wszystko jest możliwe i o wiele łatwiejsze, niż się wydaje.

Pierwszy przystanek w nowej krainie to Awala-Yalimapo. Spędziliśmy tu noc w tzw carbet, czyli drewnianej chatce (dach na derwnianych nogach z hakami do zawieszenia hamaków),  najpopularniejszej formie noclegowej w Gujanie. 
Rozpięliśmy namioty, przygotowaliśmy moskitiery... zaczynało się robić ciemno. Oznaczało to godzinę grozy- atak komarów. Nigdy w życiu nie widziałam takiej ilości naraz! Przy jednym trzepnięciu ręką  (w obronie własnej), na skórze pozostawało przylepionych kilka a nawet kilkanaście krwiopijców. Niewiele myśląc złapaliśmy latarki i pobiegliśmy na plażę. Tam, dzięki morskiej bryzie, komarów nie było, a dodatkowo zaczynał się przepiękny zachód słońca. 
Awala- Yalimapo to jedna z głównych plaż wylęgowych żółwi morskich, z największym natezeniem między kwietniem a sierpniem, na kiedy to przypada okres lęgowy większości gatunków. My byliśmy tam pod koniec maja. Żółwie najczęściej wychodzą złożyć jaja w nocy, tuż przed i po przypływie. Mieliśmy nadzieję na owocny wieczorny spacer. Znaleźliśmy dwa żółwie zielone- całkiem nieźle, ale tym razem nastawialiśmy się na coś większego.....
Wróciliśmy do carbet, rozpaliliśmy ognisko/grilla a później wskoczyliśmy pod moskitiery, na krótką drzemkę w hamakach. Na szczescie komary też poszły już spać.
Obudziliśmy się ok 3 nad ranem. Wczesna pobudka związana była z godziną kolejnego przypływu. Chcieliśmy zdarzyć przejść ok 5 km plaży (w każdą stronę) zanim poziom wody za bardzo się podniesie.
Okazało się że wczesna pobudka i długi spacer zostały wynagrodzone. Udało się! Spotkaliśmy dwa żółwie skórzaste. Są to największe żyjące obecnie żółwie morskie. Osiagaja długość nawet 2 metrów a rozpiętość płetw dochodzi do 3m!Nie mają też typowej skorupy, a raczej pancerz pokryty grubą skóra!
Widoku tego olbrzyma skladajacego jaja nie da się opisać!
Dodatkowo znaleźliśmy jeszcze kilka żółwi zielonych oraz dwa mniejsze, ale tak się zagapiliśmy wczesniejszym spotkaniem że skórzastymi, że na te mniejsze zbarklo nam czasu. Woda zaczęła się podnosić i trzeba było uciekać. Większość drogi powrotnej pokonaliśmy w wodzie prawie po pas. Było warto!

Następnego dnia zaliczyliśmy jeszcze kąpiel i piknik nad strumykiem po drodze. Lepszego początku naszego pobytu w Gujanie chyba nie moglibyśmy sobie wymarzyć!

jueves, 21 de septiembre de 2017

ST LAURENT DU MARONI.BIENVENUS EN GUYANE!

Siempre recordaré la primera vez que cruzamos de Surinam a St Laurent Du Maroni de forma clandestina en una de las embarcaciones que cruzan el río Maroni/Marowijne, fue nuestra primera toma de contacto con la Guayana francesa, una excursión de ida y vuelta desde Surinam para comprar víveres y sentir el lado irregular de la vida.
Pero dos semanas después de haber cruzado de forma ilegal, un 27 de mayo de este 2017, cruzamos de forma regular, con nuestros sellos en el pasaporte. Acabábamos de llegar de un suspiro a uno de los territorios de ultramar de Francia, el Departamento de la Guayana francesa.
El primer impacto en St Laurent Du Maroni fue el de sentirnos un poco "en casa", el de percibir de estar realmente en cualquier lugar de Francia, pero con la poesía del clima tropical coloreando la vida y obra allí reinante.
Saint Laurent du Maroni nos acogió con el mercado en sus calles, con las costumbres francesas en cada esquina y con la propia historia de la colonización en sus muros. Este enclave fue el Centro penitenciario mas grande de Guayana francesa y muchos de esos edificios pueden aún verse. Además aquí la historia es un abanico monstruoso, la esclavitud, las plantaciones de caña de azúcar, la búsqueda de oro o el centro penitenciario marcan gran parte de lo que hoy es esta ciudad.
Aquí cohabitan franceses de Metropole(Francia), amerindios de las etnias Lokono y Kali´na, grupos de los demonidados Bushinenge( Cimarrones) como son los Saramaka, Alukus, Paramacas, Djuka, Hmong laosianos a parte de los extranjeros de Surinam, Haití o Brasil entre otros lugares. La mezcla étnica es alucinante, y la historia detrás de cada rostro un camino entre el pasado abominable y el presente incierto.
Tras visitar y deambular por las calles de Saint Laurent sofocados por la calor y el peso de las mochilas y la historia del lugar, vinieron a recogernos dos amigos nuestros, Camille y Axel, que viven en Guayana y que conocimos allá por el 2014 durante nuestra etapa del viaje por Laos, Camboya y Vietnam. Dos años y medio después volvíamos a juntarnos, en otro continente, y nuestro abrazo atemporal fue el principio de nuevas aventuras.
Nuestros primeros momentos en Guayana empezaban de la mejor manera, con el reencuentro de viejos amigos y la expectativa de nuevas aventuras.
BIENVENUS EN FRANCE, BIENVENUS EN GUYANE!!!

Primera vez cruzando a St Laurent e forma irregular.






















(EN)
We actually went there several times- Hector twice, me three times. The border between Suriname and French Guiana, like anywhere around here in the region, can easily be crossed without getting stamped... off course it´s not the legal way, and it only allows you to visit the nearest town, as going inside the land might end up by getting caught. But most of the inhabitants of the two countries on the banks of Maroni river just cross over by boat to do shopping (in Albina/Suriname or St.Laurent/France). 
And in the end we also made it the official way ;)
The first impressions were confusing. Here we were, in France, with the typical buidlings, like you can find then anywhere in the south of the country. Big wooden window shutters, solid brick walls, same colours... The mairie was there with a big tricolor flag. Even a monument for those fallen in the world wars....
But it was so different at the same time. French Guiana is the many overseas departments of France. We like to call it France tropicale. It is everything we know from our time living in France, but at the same time nothing is like we know it. A strange mix and a strange feeling we get ever since we came. 
The city of Saint Laurent du Maroni was originally built as a penitentiary colony in the middle of 19th century. Most of the historical buildings in the city were all a part of Camp de la Transportation. It was the largest prison of French Guiana. The prisoners from France metropolitaine arrived here for processing- it is possible to visit the former prison (or just sneak in for a short while after a small talk with the cashier;) )

*************************************************************************

(PL)
Zdradzę wam tajemnicę. Granicę między Surinamem a Gujaną Francuską przekroczyliśmy kilka razy (ja 3, Hector 2) ale tylko raz zrobiliśmy to oficjalnie. Jak wszędzie w Ameryce, lokalni mieszkańcy przepływają tutaj na drugą stronę rzeki Maroni (między ALbina w Surinamie a St. Laurent we Francji) małymi łódkami, których sternicy wręcz walczą o klientów, nie zawracając sobie głowy formalnościami. Oczywiści, chcą wjechać wgłąb któregoś z krajów, potrzebne są pieczątki w paszporcie!
Pierwsze wrażenia z powrotu d Francji?Zdezorientowanie. Tak naprawdę do tej pory nie możemy sobie tego wszystkiego logicznie poukładać. No bo jesteśmy we Francji. Ale to nie jest Francja. To Francja Tropikalna- tak ją nazywamy, bo inaczej się nie da.
Architektura w St. Laurent przypominała nam południe Francji- te same kolory, podobny styl, grube mury i wielkie okna z drewnianymi okiennicami, ale tutaj osadzone są one w zupełnie innym krajobrazie. Gorące, wilgotne powietrze i palące słońce nie pozwalają zapomnieć, gdzie jesteśmy. Pomiędzy typowymi budynkami pełno jest drewnianych, kolonialnych domków, które z Francją metropolitarną mają niewiele wspólnego. Wchodząc do supermarketów, przenosimy się w czasie i przestrzeni do Europy, ale obok tych supermarketów są *Chińczyki*- czyli małe i większe lokalne sklepiki, tak typowe dla Ameryki, gdzie znaleźć można wszystko- od peruki, przez croissanta po tofu i grabie. Na weekendowym targowisku w St. Laurent były stoiska z serami, nawet kiełbasy suszone sprzedawali, ale obok, okrągła, ciemnoskóra kobieta nawoływała w jednym z kreolskich języków do  kupna jej dachine i gombo.
Inne są twarze, krajobrazy, akcenty i języki, ale są ronda, mairie z wielką flagą, jest pomnik na cześć poległych w wojnach światowych żołnierzy, ludzie spotykają się na apero a biurokracja jest równie upierdliwa (jesli nie bardziej:czyt. karaibski rytm)  jak we Francji metropolitarnej. Największą odmianą jest chyba rytm życia- prawdziwie karaibski, tu regułą jest brak reguł a wszystkim rządzi wesoły chaos. No i wszyscy jakoś tak bardziej uśmiechnięci i już od poranka życzą *Miłego wieczoru* (naprawdę, Bon soir można usłyszeć czasem o 10 rano!)
W Saint Laurent większość historycznych budynków to pozostałości po wielkim centrum penitencjarnym, zbudowanym tutaj w połowie XIXw. Camp de la Transportation był ośrodkiem przejściowym w którym ´´segregowano´´ więźniów, wysłanych tutaj z Francji. Historia Gujany jest bowiem nierozerwalnie związana z ´genialnym´ pomysłem, aby wysłać tutaj do pracy więźniów.... oczywiście wynik tej operacji możecie sobie wyobrazić- ale do tej historii jeszcze wrócimy.

lunes, 18 de septiembre de 2017

REPÚBLICA DE SURINAM / REPUBLIEK SURINAME.



La República de Surinam, es parte ya de nuestro periplo alrededor de este disparatado mundo. Durante dos semanas, nos apasionamos del mestizaje cultural del país y disfrutamos de cada instante en estas tierras de Ámerica del Sur..
Surinam, el país independiente menos poblado de Sudamérica y único cuyo idioma oficial es el neerlandés, es un curioso lugar en el que perderse entre sus ríos, bosques y poblados debería ser la rutina diaria. Pero es sobre todo la alegría y hospitalidad de la gente la que convierten a este enclave sudamericano en un lugar único y particular. Uno puede bucear en las culturas criollas, amerindias, holandesas, chinas y javanesas en un mismo día, y eso a mi modo de ver es alucinante. Las comunidades conviven pacíficamente manteniendo sus propias tradiciones ancestrales casi intactas e intercambiando en su día a día unas con otras una forma de entender la vida y el país.
Surianam, independiente desde noviembre de 1975, mantiene aún cierta impronta de los Países Bajos, sus últimos colonizadores.
Numerosas lenguas cohabitan con la lengua oficial, el neerlandés.Se puede acabar saludando en srana tongo (un amalgama de lenguas africanas, mezclado con inglés y holandés) y dando las gracias en javanés.
La arquitectura colonial, los mercados indonesios, la diversidad religiosa del país, el amalgama de idiomas y una naturaleza fastuosa son la carta de presentación de Surinam, pero la generosidad y hospitalidad de sus gentes son sin duda la mayor alegría que uno puede encontrar.
Me encantó haber podido atravesar este país y de haber podido permanecer por dos semanas en sus entrañas, trabajando y aprendiendo de un lugar particular y lleno de historia.
¡Gracias Surinam!.

(EN)
Looking at our itinerary in Suriname, it looks like we only drove through. Three weeks definately isn´t enough to know a country well, but it does give quite a good insight! Also, we had the luck to spend all this time with a local family and their friends!
People in Suriname are extremely friendly, helpful and easily engage in small talk. We didn´t really know what to expect from the country. They have only been independent for 42 years, so we knew the dutch prescence will still be noticeable. But what we found is a bigger mix of cultures- Amerindian, African descendants, South Indian, Chinese and Javanese..... Again- a melting pot with lots of religious and cultural backgrounds... and off course we liked that a lot!

*******************************************************************************
(PL)Patrząc na naszą trasę przez Surinam, odnoszę wrażenie, że zaledwie przejechaliśmy przez ten kraj- trzy tygodnie to nie dużo, ale wystarczyło aby wyrobić pierwsze ogólne (bardzo pozytywne) opinie. Mieliśmy szczęście, bo w odkrywaniu Surinamu pomagali nam lokalni mieszkańcy- Frederick, Tine i ich przyjaciele, a to naprawdę pomaga w zanurkowaniu w kulturę i obyczaje.

Surinam jest niepodległym państwem zaledwie od 1975 roku, spodziewaliśmy się więc nadal widocznych wpływów holenderskich. Okazało się że mieszają się one w bardzo dużym stopniu z całą multikulturalna reszta. Jest to kolejne państwo, którego społeczeństwo odzwierciedla swą  różnorodnością, zawiłe dzieje kolonizacji, imigracji oraz niewolnictwa. Są tu pierwotni mieszkańcy tych ziem, Amerindianie, są potomkowie Afrykańczyków, przywiezionych tu do niewolniczej pracy na plantacjach, są Chinczycy, potomkowie Hindusów i Jawajczykow, Latynosi... 

FOOD/ COMIDA/ JEDZENIE


(EN)
Suriname was another culinary paradise for us! Multicultural means lots of different foods to try! Our stay here has brought up many asian mamories. We have mostly eaten javanese, as our hosts were of Indonesian origin and we stayed in a typical javanese zone with local market that had those typical stands with all the delicous foods we remeber from Java. The first time we had our javanese style feast I really had tears of joy in my eyes.... It was the pindasaus happiness ;) And the cherry on the top of it all was locally made, fresh tempeh!!!
But there was also a big choice of caribbean, chinese and indian cuisine...and access to international/european/dutch products in the few dutch supermarkets. HEAVEN! 
And sooo many vegan options- i have even found a typical indonesian soto soup with veggie broth and fresh, fried tofu in a muslim restaurant...
And rotis, and dutch style brootjes with any filling you could imagine (sandwiches)!
Oh... and did I mention the markets!¿ They are the coolest!

(PL)
Na samą myśl o kulinarnej stronie naszego pobytu w Surinamie leci mi ślinka.Nie skłamię, jeśli przyznam że połowę naszego czasu wolnego spędziliśmy na jedzeniu....
Wielokulturowość tego kraju idealnie odzwierciedla bardzo duża różnorodność w kuchni.
My żywiliśmy się przede wszystkim daniami jawajskimi, poniewarz nasi gospodarze mają indonezyjskie korzenie, a ich wioska położona jest w typowo jawajskim regionie Surinamu, gdzie na lokalnym targowisku zwsze jest kilka stoisk z typowymi przysmakami. Pierwsza nasza azjatycka uczta, suto okraszona sosem z orzeszków ziemnych, naprawdę wycisnęła mi z oczu łzy szczęścia i zabrała w sentymentalną podróż do Indonezji.
Ale w Surinamie równie łatwo o dania chińskie, kraibskie i indyjskie! Oczywiście złożyliśmy kilka wizyt w knajpach specjaliujacych się w roti. Spróbowaliśmy też brootje, czyli holenderskich kanapek... ale z egzotycznymi nadzieniami. Naszym obowiązkowym przystankiem w Paramaribo były oczywiście jadłodajnie nad Waterkant. 
Udało mi się nawet znaleźć indonezyjską zupę soto, zrobioną na warzywnym wywarze i ze świeżo smaznym tofu- wegańskie wersję tej zupy w Indonezji ciężko dostać, a tutaj można je zjeść w muzulmanskiech restauracjach, specjalizujących się w jedzeniu postnym.
W Surinamie są też cudowne targowiska, gdzie dostępne jest chyba wszystko...
Ale hitem naszego pobytu był dostęp do świeżego tempeh, robionego przez znajomych... pochłanialiśmy go kilogramami!




javanese heaven
typical lunch at Waterkant in Paramaribo





indian rotis!!!



SLEEP/ NOCLEGI/ ACOMODACION

We only slept in a hotel once, in Nickerie so we cant say much about the accomodations around the country. This one had an ok prize, was clean and had wi´fi. Still... couchsurfing is always better ;)

Tylko raz spaliśmy w hotelu- w Nickerie- było czysto, przystępnie cenowo i był internet. Więcej o noclegach w Surinamie nie wiemy- bo couchsurfing jest zawsze lepszą opcja ;)



TRANSPORT

The government buses for long routes are quite small and inexpensive, but there is no place for the luggage and they fill up completely.... we travelled with our backpacks on our knees:)
The small buses between small towns and Paramaribo work well- they run on timetables, but I´ve had the impression that they still wait until they fill up.

Autobusy rządowe, kursujące na dłuższych trasach są tanie- ale są nieduże, bilety trzeba więc kupić wcześniej, a ponieważ wypełniają się aż po brzegi, a na bagaż nie ma łuku- rzeba liczyć się z przewozem bagażu na własnych kolanach...
W Paramaribo i okolicach kursują busiki i większe busy. Są również niedrogie i kursują według rokladu- choć w praktyce często i tak kierowcy czekają aż się zapełnia.



OTHER


my first crochet :)





the wet season ;)