jueves, 7 de septiembre de 2017

KAMPUNG BARO-SARAMACCA, NUESTRA VIDA EN SURINAME.

Fuimos recibidos en Surinam por Tine y Frederick vía "couchsurfing" en Kampung Baro-Hamburg, en la comarca de Saramacca. Esta zona tranquila del país está situada a una hora de la capital, Paramaribo. 
Aquí pasamos 15 días de nuevas aventuras, donde de nuevo la hospitalidad tomó el protagonismo. La casa familiar estaba situada en las cercanías del río Saramacca, rodeados de bosques húmedos, zonas agrícolas y ganaderas.
Nuestra estancia aquí en casa de Tine y Frederick, estuvo en parte marcada por el trabajo de apoyo que les brindamos, al construir una futura tienda de semillas tropicales. Trabajos de carpintería, pintura y hasta de solador fueron los quehaceres en los que me vi envuelto en un contrato no escrito de cambio de mano de obra por comida y alojamiento, me convertí en el ayudante de mi hoy amigo Patrich. 
El resultado fueron nuevas experiencias y aprendizajes en mi caso y un lugar donde abrir un negocio en el caso de Frederick.
Pero también tuvimos tiempo para otras cosas, sobre todo sentarnos a comer y beber cervezas cada tarde en el porche de la casa entre tertulias y discusiones, tuvimos tiempo para pasear y disfrutar los paisajes, fuimos al cine, recorrimos los mercados de la zona, o fuimos de visita a ver a los vecinos. Pero sobre todo tuvimos tiempo para descubrir la esencia que esconde Surinam, en su mestizaje racial y cultural.
La generosidad de Tine y Frederick fue abrumadora, la amistad con Patrich fue enriquecedora y la tranquilidad del lugar mezclada con el aroma incondicional de la cultura javanesa, al ser Tine parte de esa comunidad, fueron sin duda los pilares de nuestra estancia.
¡¡¡Gracias por vuestra Hospitalidad!!!
































(EN)
We were Tine and Fredericks (who is also known as Max) guests for around two weeks. Our CS hosts lived around an hour away from the capital, in a small village between Kampong Baro and Uitkijk in the Saramacca Province at the Saramacca River. It´s really in the middle of nowhere- just the way we love it!
Our hosts were just the best. They organized our time perfectly, from small and bigger trips to some food  tasting.... because...well it´s a must in Suriname and it was actually an emotional tasting, because it felt like beeing back in Southeast Asia with all these indonesian goodies available everywhere. And fresh tempeh almost made me cry teras of happiness ;)
Hector helped Frederick in garage renovation (alongside with family friend, Patrick), while I had the kitchen under my rule, and cooked for everyone. And Tine thought me to  do crochet, which became my new hobby;)
Those two weeks spent in Fredericks and Tines house were so nice, relaxing and calm. Just the right balance between doing new things and havinbg a daily routine. And off course- it was so lovely to share our time with them! Thank you for everything!!!!

***********************************************

(PL)

Caly nasz pobyt w Surinamie związany jest z naszymi hostami CS Tine i Frederickiem (znanym też jako Max). Byli oni naszymi gospodarzami  i przewodnikami po kraju przez ponad dwa tygodnie.
Organizowali nam wycieczki, zabierali na zakupy oraz tuczyli cudowną kuchnią pochodzenia jawajskiego.
Dom naszych hostów znajduje się w małej wiosce między Uitkijk i Kampong Baro, nad rzeką Saramacca, niecałą godzinę jazdy od stolicy. To taki koniec świata, w miejscowości otoczonej dżunglą i pastwiskami i pasącymi się na nich krowami. Ta okolica zamieszkana jest przede wszystkim  przez ludnośc pochodzenia Indonezyjskiego- a dokładniej Jawajskiego, tak jak przodkowie Tine. Frederick jest Holendrem, z korzeniami na wyspie Papua! Nie brakuje tu jednak też Chińczyków oraz potomków Hindusów, jest także mała wioska Amerindianska.
Hector, ramię w ramię z przyjacielem rodziny Patrickiem, pomógł w remoncie garażu, ja natomiast przejęłam władzę nad kuchnią oraz nauczyłam się od Tine szydełkować. 
Ulubionym wspólnym hobbym było dla nas jednak jedzenie.... bo dzięki niemu najbardziej poczuć można niezwykłość tego miejsca (i zupełnie zgubić poczucie jego geograficznej przynależności). Na naszym stole górowały jawajskie przysmaki, na widok których nie raz zakręciła mi się łezka w oku... no bo jak tu się nie wzruszyć mając dostęp do olbrzymich ilości świeżego tempeh robionego przez znajomych? Ech..
W skrócie: spędziliśmy ponad dwa spokojne tygodnie naprawdę delektując się czasem wspolnym z naszymi przemiłymi hostami, tucząc się multikulturową mieszanką kuchenna i od czasu do czasu odrywając się od tej przyjemnej rutyny zwiedzaniem. No i dodaliśmy do naszej majsterkowej listy kilka nowych manualnych technik i umiejętności.

No hay comentarios:

Publicar un comentario