Desde Xela nos subimos a un "chiken bus(así se los llama en Centroamérica)" para dirigirnos hacia un lugar que queríamos conocer desde hacia ya tiempo, el Lago Atitlán.
Este impresionante lago, al que llegamos por una serpenteante carretera sin asfaltar, nos enamoro desde el primer suspiro. Había algo mágico en su perfil, en su energía y en sus colores.
Dicen que puede ser un viejo cráter o que los volcanes que la rodean taponaran a los ríos que por allí pasan, pero lo que es cierto es que es un lago lleno de misterios, pues su profundidad es aún desconocida e incluso hay teorías de que bajo sus aguas hay alguna civilización maya.
Desde San Pedro de la Laguna o San Mateo, que fueron los lugares donde permanecimos durante nuestra estadía alrededor del lago, lo que mas me impresionaba era el perfil que allí regalaban los volcanes San Pedro(3020m) Atitlán(3537m) y el Toliman(3158m) mientras rodeaban al lago en el cual ya nosotros nos encontrábamos a 1500 m de altitud.
Fueron 4 días de puro descanso, caminatas en los alrededores, paseos en barca a conocer otros enclaves, madrugones para ver el amanecer entre las fumarolas de los volcanes, días de recreo en el mercado tradicional y colorido de San Pedro o baños refrescantes a orillas de este lago, que hoy forma parte importante de este viaje.
Aquí por primera vez en nuestras vidas escuchamos el estruendo nocturno de los volcanes, explosiones con olor a sueños y a cuentos, explosiones que recargaron nuestras mochilas de nuevas inquietudes y experiencias.
Este impresionante lago, al que llegamos por una serpenteante carretera sin asfaltar, nos enamoro desde el primer suspiro. Había algo mágico en su perfil, en su energía y en sus colores.
Dicen que puede ser un viejo cráter o que los volcanes que la rodean taponaran a los ríos que por allí pasan, pero lo que es cierto es que es un lago lleno de misterios, pues su profundidad es aún desconocida e incluso hay teorías de que bajo sus aguas hay alguna civilización maya.
Desde San Pedro de la Laguna o San Mateo, que fueron los lugares donde permanecimos durante nuestra estadía alrededor del lago, lo que mas me impresionaba era el perfil que allí regalaban los volcanes San Pedro(3020m) Atitlán(3537m) y el Toliman(3158m) mientras rodeaban al lago en el cual ya nosotros nos encontrábamos a 1500 m de altitud.
Fueron 4 días de puro descanso, caminatas en los alrededores, paseos en barca a conocer otros enclaves, madrugones para ver el amanecer entre las fumarolas de los volcanes, días de recreo en el mercado tradicional y colorido de San Pedro o baños refrescantes a orillas de este lago, que hoy forma parte importante de este viaje.
Aquí por primera vez en nuestras vidas escuchamos el estruendo nocturno de los volcanes, explosiones con olor a sueños y a cuentos, explosiones que recargaron nuestras mochilas de nuevas inquietudes y experiencias.
Atitlan
lake is the tourism Mekkah of Guatemala. You come and get stuck. The
place is addictive and absolutely beautiful. Already rolling downhill
in the bus, watching the breathtaking views over the water, makes you
want to jump out at scream of pure joy!
Atitlan
means ¨at the water¨ in Nahuatl languages and is the deepest lake
of Central America (average depth of 220m). Actually, the lake is
formed inside of a volcano! The caldera was made in a big eruption
some 84000 years ago. There are still three active volcanoes
surrounding the lake- tiny erruptions of one of them woke us up each
morning and we could even see the smoke coming out of one of the
hills...
We
couldn´t afford the trips to the volcano tops and it resulted to be
impossible to find the way uphill on our own (although we didn´t try
all that hard... just got confused by the locals explaining the
way... we could write a book about their precision:))
We
stayed in San Pedro at Hotel San Francisco (thanks
to Didiers advice ). The cheapest accomodation in town. And the best!
We had the best view over the lake with the most amazing sunrises!
Most
of the tourists stay in the ¨wanna- be- hippie¨ zone down at the
lake border. The streets in this lower part of town look like a small
labiryth filled with falafel places and restaurants, shops with cool
artisanal jewelery and clothes imported from India. It´s all nice,
but quite expensive for a backpacker on a budget. Anyways, our part
of the city was still the coolest, far away from the bars (=quiet)
and at the corner to the municipal market which we absolutely loved!
It´s tiny but colourfull and full of delicious food options....
every morning we would take looong big breakfast at the
two-quetzal-a-piece-tostada stand, eating ourselves more than full,
drinking banana (me) or cacao atole and then adding a bit more
happiness with a cup of fresh juice from the lady at the corner of
our street:) Then some slow shopping for veggies for the rest of the
day(you can´t really move fast after such a morning meal) and a walk
down to the lake. Quick dip in the ice cold water. And thats about it
in our daily program. We stayed several days in San Pedro (and it
could have easily be more!) just walking around without purpose. We
did some excursions on our own- saw some coffe plantations in the
upper parts of the hills, got happily lost searching for the way up
the volcano and visited San Marcos on the other side of the lake. And
figured out, that Atitlan lake is definately one of the earths happy
places!
Turystyczna
Mekka Gwatemali, dzielaca to miano z ruinami Tikkal- jezioro Atitlan.
To miejsce, w ktorym zakochuja sie wszyscy odwiedzajacy- w tym i my!
Jest
to najwieksze jezioro Ameryki Srodkowej a jego nazwa oznacza w
jezykach Nahuatl: ¨nad woda¨. Romantycznie:)
Juz
sam dojazd na miejsce- do San Pedro, sprawil ze piszczalam jak
dziecko, robiac zdjecia przez okno chickenbusa, probujac przy tym nie
rozbic obiektywu o rame okna przy okazji 90cio stopniowych zakretow
co 100metrow.
Widoki
zapieraly dech w piersiach a swiadomosc ze zjezdzamy po scianie
wulkanu do krateru bedacego pozostaloscia po gigantycznej erupcji,
dodawala tylko smaku tej calej wyprawie. Bo Atitlan powstalo 84.000
lat temu (czyli calkiem niedawno w geologicznej historii Ziemi) po
calkiem konkretnym wybuchu. Zreszta nadal nad wodami jeziora kroluja
trzy aktywne wulkany. Male erupcje na jednym z nich budzily nas co
rano, a dym wydobywajacy sie ze zbocza przypominal nam o geologicznej
aktywnosci miejsca.
Atilan
jest tez najglebszym jeziorem Ameryki Srodkowej- jego glebokosc to
srednio 220m!
Mozna
sie tu zatrzymac w kilku miejscowosciach, my wybralismy najwieksza
(choc wcale nie tak duza) San Pedro. Stad dotrzec mozna bylo do inych
statkami, ktorych jest tu sporo.
Zatrzymalismy
sie za rada Didiera w hotelu San Francisco- najtanszym i najlepszym.
Widok z balkonu naszego prywatnego pokoju byl najlepszym, jaki
mielismy chyba od poczatku tej naszej wyprawy. Co rano budzil nas
oszalamiajacy wschod slonca ponad tafla jeziora(i wulkaniczny huk).
Hotel polozony byl w cichej- centralnej czesci miasta. Turystyczne,
modne miejscowki ¨kryja sie¨ w labiryncie uliczek w dole, u brzegu
jeziora. Mozna tu zjesc falafel lub pizze (drogo jak na gwatemalskie
standardy), posluchac muzyki na zywo, kupic recznie robiona bizuterie
i ciuchy prosto z Indii. Przyjemnie, standardowo, hipstersko ale nie
dla nas:) Centrum za to to feeria kolorow i prawdziwe folk-widowisko.
Co rano spedzalismy dlugie godziny na znajdujacym sie tuz za rogiem
malym, miejskim targowisku. Zbieraja sie tu wszyscy mieszkancy, robia
zakupy, jedza i plotkuja. Tradycyjne stroje mieszaja sie wzorami i
barwami z warzywami oferowanymi wprost z chodnika. Na stoisku z
tostadami po 2 quetzale sztuka stalismy sie stalymi klientami,
okupujac laweczke na przeciwko, wyprobowujac codziennie nowe
mieszanki warzywne na naszych smazonych, kukurydzianych chipsach,
popijajac goracym atole- Hector ryzowo czekoladowym a ja bananowym. A
jak juz wreszcie udawalo nam sie ruszyc od stolu, zagladalismy
jeszcze na stoisko z sokami... a co... na porcje witamin miejsce
znajdzie sie zawsze!
Pozniej
jeszcze szybkie warzywne zakupy na pozniej i siesta.
No
dobra... az tak leniwi nie bylismy. Probowalismy dotrzec na szczyt
jednego z wulkanow na wlasna reke. Zorganizowane wycieczki wydawaly
nam sie zbyt drogie. Co prawda do celu nie dotarlismy, za to
wysluchalismy tysiaca wersji drogi na szczyt wedlug lokalnych
mieszkancow- za kazdym razem innej wersji oczywiscie;) Znalezlismy
kilka wspanialych punktow widokowych i plantacje kawy, w zwiazku z
czym zapomnielismy o tym, w jakim celu szlismy w gore.
Codziennie
po poludniu bralismy obowiazkowa, mrozaca krew w zylach kapiel w
jeziorze.... bo woda naprawde byla lodowata!
Nawet
na drugi brzeg poplynelismy- statkiem oczywiscie. Odwiedzilismy San
Marcos, zobaczylismy jezioro z innej strony, polazilismy po gorach,
poogladalismy zbocza. Ale San Pedro i tak bedzie dla nas zawsze
najpiekniejsze:)
Atitlan
to miejsce magiczne. Silna, pozytywna dawka energii- nie tylko tej
wulkanicznej ale tez ludzkiej i kalorycznej (te tostady, te atole,
ach...). Cudowne miejsce, ktore uzaleznia. Teraz juz rozumiemy,
dlaczego tak wielu zostaje tutaj miesiacami. My tez bysmy tak mogli:)
No hay comentarios:
Publicar un comentario