martes, 15 de marzo de 2016

JOCOTENANGO Y VOLCÁN ACATENANGO.

Jocotenango quizás no sea un destino al que mucha gente vaya, pero es que aquí nosotros encontramos un hogar abierto de par en par por la generosidad y hospitalidad, de los hoy ya amigos ANNE Y JULIO.
Ellos hicieron de su hogar, nuestra morada. Allí entre las ordinarias calles de Jocotenango, se escondió un lugar en el que cada noche festejamos habernos conocido, en el que las micheladas de Julio y la sonrisa de Anne nos transportaron a cenas y charlas imborrables.
Aquí en el humilde y mágico hogar de Jocotenango, viví un hecho que siempre recordare , el de sentir NUESTRO PRIMER TEMBLOR DE TIERRA. Eran las 4:30 de la madrugada,y  yo de casualidad me había levantado, cuando de repente todo empezó a temblar, el suelo masajeaba mi cuerpo y mi sonrisa incrédula despertaba a Marta. Este hecho tan cotidiano para la gente de Jocotenango, Antigua y alrededores , para nosotros fue una anécdota mas de vivencias.
Aquí cada noche , escuchar los estruendos del Volcán de Fuego o sus hermanos cercanos, fueron la música tradicional. Y fue esa música, esos estruendos repetidos cada noche , como algo mágico, lo que nos empujo a ir hacia el volcán Acatenago.
El Volcán Acatenango es una bestia a 3880 m, que ascendimos en uno de los peores días que recuerdo, 4 horas de ascensión, entre lluvia y hasta granizo. Hicimos noche acampados frente al Volcán de Fuego, que eruptaba lava y estruendos cada cierto tiempo, y que el mal tiempo nos impidió disfrutar.
La Cordillera volcánica Acatenango/Fuego comprende cinco volcanes, cuyos principales volcanes son el Acatenago, el Yepocapa, el pico Mayor y el fastuoso Volcán de Fuego, siempre activo, musical y colorido como el mismísimo infierno.
Por tanto las condiciones climáticas no nos dejaron disfrutar del lugar como quisimos, pero la sufrida ascensión y descenso, la noche acampados en aquel lugar donde las entrañas se movían a cada rato, donde los estruendos movían la tienda de campaña y donde nosotros abrazados sonreímos al mal tiempo, quedan incrustados como una bonita experiencia de este trepidante viaje a tráves ahora de Guatemala.

Con Anne y Julio.











zdjecie w kolorze




Volcán de Fuego desde nuestra tienda de campaña.




We didn´t stay in Antigua. Once again we had this big luck to be able to stay at the apartament af a friends friend, who as always- became a friend too!
For a few days and nights we enjoyed the company and hospitality of the french originary Anne and her boyfriend Julio.
Jocotenango is a smaller town glued to Antigua, that can be easily reached by walking. But Jocotenango is a nice, sleepy town itself. We really enjoyed our daily walks through it´s streets and our orange juice morning routine at the main square! And we absolutely loved staying with Anne and Julio. All these dinners, long talks into the night hours and quick course in guatemalan michelada making by Julio.
Also here we had our first american seismic experience! You cannot imagine the surprize we woke up with this one morning aroud 4.30, when the floor we were sleeping at started to shake. And then the even bigger surprize when we realized what it was. A real earthquake (ok...it was only something around 5 on Richter scale, and apparently unworth mentioning, as the real ones start with 6... wow!)!!!
It´s crazy to realize again, how liveable the earth still is. And this part of the world is really, really active.
And we were about to know how much...
Now... some of you might get the idea from this little blog, that everythig is always cool, good and amazing on our trip. Well it´s not and sometimes we are really unlucky!
Like when we went on this apparently amazing trip up Acatenango Volcano, from which we were supposed to see the lava coming out Volcan de Fuego and the most beautiful sunrise in the morning.
We found a good and inexpensive guide (tourists are usually obliged to do so!). We prepared our gear well (which saved our asses during the night) and started to climb. It was cloudy, but everyone kept on saying, that it always is, and it will clear up later or during the night. The volcano top is always clear at the sunrise.
Acotenango is actually quite high- mesures around 3900m! I was so excited, that I almost run up, leaving the boys behind without breath... usually it takes around 5 h to go all the way up, for us it took half of the time (I had to wait for the boys, you know:)). I just wated to be there ready for the lava spectacle... and then it rained.
It started pouring with riat when we were just about to reach our camping spot at the top and didn´t stop util the next day at noon. It rained like crazy. It was windy like hell. We had to open the tent with the rain blindig us and the tent flying away in this horrible weather. It was cold. We arrived at the top at around 3pm accompanied by the climbing dog Tarzan (who just randomly joins the climbers he likes!) and colud not leave the tent since... It was the worst weather experience we have had on this whole trip. 
Do I have to add, there were no views? Nothing. No lava, no sunshine, just milk white, thick fog, rain and cold!But you know what? ALthough devastated, that we didnt see, what we climed for, we do appreciate the experience. It was still great to spend a night on a volcano, listening to it spitting the lava we never got to see, feeling the light shaking of the earth underneath, beeing reminded, that nature has it´s own rights and plans... And we are probably the ONLY TOURISTS, WHO SAW ¨NOTHING¨ at Acotenango...

Nie zatrzymalismy sie w Antigua. Po raz kolejnymielismy to niesamowite szczescie do posiadania przyjaciol. A raczej przyjaciol przyjaciol, ktorzy przyjaciolmi sie stali, w momencie kiedysmy sie spotkali. O!
Anne, Francuzka od wielu lat mieszkajaca w Gwatemali i jej chlopak Julio ugoscili nas po krolewsku w swoim przepieknym mieszkanku w miasteczku Jocotenango, przyklejonym do Antiguy. Stad codziennie wyruszalismy odkrywac Antigue, ale tez spacerowac po Jocotenango, ktore samo w sobie jest urocze. Mielismy tu juz swoje sklepy, tortillerie i poranny rytual picia swiezo wycisnietego soku z pomaranczy na glownym placu.
A z Anne i Julio spedzalismy dlugie godziny przy wspolnie gotowanych kolacjach, przeciagajace sie do poznej nocy rozmowy i uczylismy sie przygotowywac michelade na lokalna modle.
W Jocotenango mielismy tez nasze pierwsze amerykanskie doswiadczenie sejsmiczne. O 4.30 rano obudzil nas halas (tak, jak sie ziemia trzesie to robi to na glos) i dziwne ruchy podlogi na ktorej spalismy. Niespodziewana pobudka stala sie jeszcze bardziej ekscytujaca, kiedy zdalismy sobie sprawe z tego co sie dzieje. Trzesienie bylo male, w okolicach 5 stopni Richtera (te prawdziwe zaczynaja sie podobno o stopien wiecej). Tubylcy sa do nich przyzwyczajeni i nie zwracaja wiekszej uwagi, my natomiast nie moglismy przestac dziwic sie, ze ktos moze pozostawac tak nieczuly na ruchy ziemi:) 
O sejsmicznej aktywnosci naszej planety mielismy sie zreszta przekonac po raz kolejny wspinajac sie na wulkan Acotenango, aby z jego zboczy zajrzec do wrot piekla, czyli obejrzec lawe tryskajaca z polozonego naprzeciwko wulkanu Fuego.
Acotenango jest wysokie, ma ok 3900m npm. Trzeba sie do tej wspinaczki przygotowac, tym bardziej, ze w planach mielismy nocny camping i wczesna pobudke aby podziwiac wschod slonca.
Natura przypomniala nam jednak, ze takich widowisk zaplanowac sie nie da! Mamy duzo szczescia w naszych przygodach i na Acotenango karma wreszcie pobrala myto, wyrownala z nami rachunki.
Juz wspinajac sie widzielismy, ze niebo jest nieco zachmurzone, jest to jednak normalne o tej porze roku, a w nocy i o poranku zawsze sie przejasnia. Prawie zawsze, o czym mielismy sie przekonac.
Wspinaczka trwa zazwyczaj ok 5 godzin, my, podnieceni perspektywa tego, co nas czeka, pobudzeni oczekiwaniami, wspielismy sie w czasie o polowe krotszym. A byloby pewnie jeszcze szybciej, gdyby Hector i nas przewodnik nie stracili w miedzyczasie tchu, podczas gdy ja bilam swa zyciowke we wspinaczce:)
Tuz, tuz przed szczytem nagle lunelo. Z niczego rozpetala sie ulewa, jakich w zyciu widzialam malo. Zaczelo sie od gradobicia, pozniej deszcz, ktory padal tak gesto, ze zalewal oczy. Do tego zerwal sie porywisty wiatr. Dostalismy szkole rozbijania namiotu w warunkach ekstremalnych. Na szczescie mielismy suche, zapakowane w plastikowe worki, ciuchy na zmiane, bo przeciez swietnie sie przygotowalismy do wspinaczki... nawet pogode sprawdzilismy- podobno mialo byc calkiem ladnie!
Od godziny 15 po poludniu siedzielismy wiec zamknieci w namiotach, probujac nie zostac zdmuchnietymi ze zbocza wulkanu. Pies Tarzan, ktory wybiera sobie w dole turystow z ktorymi ma ochote sie wspiac ujadal caly czas odganiajac dzikie zwierzeta, w zamian za co oddalismy mu wielszosc naszego prowiantu.
Nie bylo widac nic, a wyjscie na siusiu bylo zadaniem godnym pletwonurka. Rano, obeicane przejasnienie nie nadeszlo. Zobaczylismy gesta jak mlego mgle, ktora towarzyszyla nam az do samego zejscia z Acotenango.
Ale tak naprawde, ta wspinaczkowa katastrofa az tak bardzo nas nie zasmucila. Owszem. chcielismy zobaczyc widoki, ktorymi tak bardzo zachwycaja sie wszyscy turysci, ale w zamian za to mielismy przezycia ekstremalne, nauczylismy sie wiele i doceniamy lekcje, jaka dala nam tutaj matka natura. Mimo wszystko zasypialismy sluchajac nie tylko deszczu uderzajacego w brezent namiotu i wiatru probujacego rozerwac go w strzepu, ale tez wulkanicznego burczenia w brzuchu, lawy kotlujacej sie wprost pod nami. Do snu kolysalo nas drzenie ziemi, pod ktora walczy o wydostanie sie na zewnatrz goraca, ciekla skala. Wszechswiat przypopmnial nam, ze nie wszystko mozna zaplanowac a rzeczywistosc brac taka, jaka jest, nawet szara i mokra! 
No i jestesmy chyba jedynymi turystami na swiecie, ktorzy na Acotenango zobaczyli ¨NIC¨ :)

No hay comentarios:

Publicar un comentario