martes, 30 de septiembre de 2014

HANOI, AMARLA U ODIARLA.

HANOI, ¡que ciudad!, uno parece odiarla y justo tuerces una esquina y sientes amor por ella.
Entre unas cosas y otras esta ciudad nos había atrapado, pasamos ni mas ni menos que una semana recorriendo esta trepidante ciudad, convertida por momentos en un atasco monumental y por momentos en una apacigua ciudad llena de armonía.
La capital de Vietnam es un hervidero de motos, cientos, miles de ellas recorren sus diminutas calles, convirtiendo el escenario en una prueba diaria de supervivencia. Llega un momento que hasta te olvidas de que existen y marchas impasible a tu rollo, obviando el caos que tienes a tu alrededor.
Pero Hanoi nos enamoró por la continua vida que hay en el centro de la ciudad, una vida callejera que mezcla locales de comida rápida asiática con puestos de Bia Hoi, quizás, la cerveza mas barata del planeta, unos 25 céntimos por caña. 
El centro está lleno de tiendas, mercados, bares, restaurantes, agencias de viajes y hostales, que se entremezclan entre las calles de los distintas gremios, en una se aglutinan los vendedores de ropa, en otra los de metales, en la de mas allá los de utensilios varios, tuerces una esquina y te topas con la calle de verdura y frutas, te pierdes y te encuentras de repente en mitad de una calle dedicada a utensilios de limpieza y sigues adelante y crees estar en China, para mirar el mapa y resituarte en la calle mas próxima repleta de tiendas de café, es lo que llamaríamos un organizado caos.
En Hanoi ademas está el mausoleo de Ho Chi Minh, el Palacio Presidencial, la antigua ciudad imperial, las zonas coloniales y diferentes pagodas ,catedrales y templos,y varios lagos todos ellos repartidos en la amplitud de la ciudad.
Pero recordaré siempre Hanoi, por haberla recorrido con amigos, por haber paseado largas tardes con Marta entre callejuelas, por su noche loca, por sus terracitas diminutas repletas de gente y por haber comido perro,¡si!, he escrito bien, aquí al final me detuve a comer perro, entre la curiosidad y las nauseas, y lo probé todo, en salchicha, cocido y a la barbacoa......
Y al final aunque tuve momentos que la odiaba, debo decir que realmente la amaba......Hanoi siempre seras un lugar especial para mi.








 dog meat/ 'degustacja' psiego mięsa/ probando la carne de perro



Ho Chi Minh Mausoleum



Ho Chi Minh's house











We thought that HCMC was overfloading with motorbikes... well we were wrong. Ha Noi is a real moto-hell:) it's reslly necessary to have eyes around the head here!
But otherwise it's a really good place. We spent several days here- mostly in the Old Quarter, but also went for some longer walks around many of the lakes and beautiful, well maintained parks.
Off course -the colonial old town is Ha Noi's heart and soul. It still has the same structure as in the beginning of 20th century, when Ha Noi only counted 36 streets in total (so hard to believe, knowing how huge it become). Ha Naoi never sleeps- the morning markets open at 4 in the morning, all the shops and restaurants are open until late evening hours and the night market begins just after dark.
The atmosphere on the streets is unbelievable- the restaurants and caffees gather crowds that could make shy all the squares of Rome and Paris. The temperature is right, the beer is always cool and the coffe sweet... and the Vietnamese always willing to spend some time in the lovely atmosphere of old town.

Szorcik: Wydawało nam się, że ilość motorów w HCMC jest rekordem nie do pobicia. Okazało się, że stolica Wietnamu- Ha Noi, wypełniona jest motorami tak szczelnie, że prawie brak tu miejsca na inne pojazdy (a tym bardziej dla pieszych!). Prawdziwe komunikacyjne piekiełko, gdzie oczy trzeba mieć wokół głowy- i to jak najbardziej dosłownie.
Mimo tysięcy motorów, skuterów i rowerów o napędzie elektrycznym, miasto jest przyjemne i ma nieopisany urok, coś ulotnego w atmosferze, architekturze, w twarzach mieszkańców, co zmusza do pokochania stolicy od drugiego wejrzenia (drugiego-bo najpierw zawsze trzeba sprawdzić z której strony nadciągają motocykle!).
Zwiedziliśmy Ha Noi bardzo dokładnie. Dość dużo czasu spędziliśmy tu na zwykłym „szwędaniu się”, spacerach po licznych miejskich parkach, wycieczkach wokół wielu ogromnych jezior, przechadzkach nad Czerwoną Rzekę. Najukochańszą dzielnicą pozostanie dla nas stare miasto, które oprócz oryginalnego układu ulic z początku XXw. (a było ich wtedy zaledwie 36), zachowało dawną, kolonialną atmosferę.
Ha Noi to miasto pełne dynamiki, które nigdy nie zasypia. Pierwsze targowiska zaczynają się ok 4 rano, bary i niezliczone kawiarnie otwarte są praktycznie non stop, a tuż po zmroku zakupy można zrobić na nocnym targu. Najlepsza jednak jest atmosfera panująca w starych uliczkach. Restauracje i bary rozstawiają tu na chodnikach i ulicach swoje stoliki, przy których zasiadają tysiące spragnionych zimnego lokalnego piwa lub gorącej, naturalnie słodkawej kawy, Wietnamczyków. Gwar i echo żywych rozmów i śmiechu mogłyby zawstydzić znane z życia nocnego europejskie stolice. No ale jakby mogło być tu inaczej, skoro pogoda zachęca do spędzania czasu poza domem?!

No hay comentarios:

Publicar un comentario