Con mucha ilusión poníamos pie en la capital de Camboya, ¡Phnom Penh!, sabíamos que aquí nos esperaban buenos momentos y aquí esperábamos la visita y reencuentro con mi gran amigo Ramón, que venía a pasar sus vacaciones para viajar junto a nosotros.
Además había concertado a través de "couchsurfing" alojarnos en casa de Adolfo, quien muy amigablemente nos albergó y nos enseñó los encantos de esta particular ciudad.
Phnom Penh pronto se convirtió en una de nuestras capitales favoritas, por el ambiente en sus calles y el ritmo vivo de sus gentes. Phnom Penh es una de esas ciudades donde partas en la dirección que partas siempre encuentras un lugar acogedor, un barrio sonriente o un espacio donde descansar.
La ciudad poco a poco fue enseñándonos sus entrañas, una veces por si solo y otras de la mano de Adolfo.
Es obligatorio pasear por la Avenida Preah Sisowatt a orillas del río Tonle Sap para descubrir el verdadero espíritu de la ciudad, aquí la muchedumbre se da cita a diario para disfrutar de un paseo tranquilo o para dirigirse a los barrios y zonas colindantes.
Uno debe al menos pasar una vez delante del Palacio Real para contemplar su asombrosa arquitectura y sin duda debes perderte al menos una vez en sus mercados mas importantes como son el mercado central, el mercado ruso y el "night market", para descubrir comidas asombrosas, pero sobre todo para saber mas de las costumbres de los camboyanos.
Phnom Penh es sinónimo de tuk tuk, aunque no quieras, acabaras subido a uno de ellos, bajo la sonrisa cómplice de su conductor para perderte una y otra vez en las infinitas calles de la ciudad.......
¡GRACIAS POR TU HOSPITALIDAD ADOLFO-DODO!
¡BIENVENIDO RAMÓN!
After the few quiet days at the beach we headed to Phnom Penh, were we were about to meet with Ramon, who flew in from Seville to join us for some time. We actually went to Phnom Penh several times- with a stopover in Siem Reap. Each time, when visiting the city, we stayed at Adolfo's place. He is a spanish guy, who lived in the States and in China, and now is trying his luck in Cambodia and was nice enough to let us surf his couch (or rather the floor of his enormous and cozy terrace- so cool!).
Phnom Penh is a large city, but we still managed to visit a big part of it walking, though the tuk tuks aren't that expensive either. We started by going to... the russian market, where Adolfo and Hector tried ants in vinegar (ughh... why does the explorer spirit always make people eat new animals?). We also made our way to the central market; off course:)
Adolfo's flat is centrally located- in the mindst of the (very expensive) backpacker zone. From there we were close to sightseeing spots like the royal palace. We would take a walk along the river each evening. We would pass the independance square several times a day and watch people doing all kinds of sports there (like nordic walking around the square while moving your hands around your head... so funny to look at, and very popular!). The tuk tuk drivers from Adolfo's street would greet us from far away... yeps.... I think the city of Phnom Penh is ours!
Szorcik: Phnom Penh, nasz kolejny cel podróży, to zarazem miasto, w którym powitaliśmy Ramona, naszego kolegę z Sewilli, który dołączył do naszych wojaży na kilka tygodni. W ogromnej stolicy Kambodży- Phnom Penh byliśmy tak naprawdę kilka razy. Jest to punkt wypadowy do wielu ważnych turystycznie miejsc w kraju. Zawsze jednak powracaliśmy z wielką ochotą. Nasz couchsurfingowy host (Hiszpan Adolfo, który mieszkał już i w USA i w Chinach a teraz postanowił osiedlić się właśnie w Phnom Penh) bez mrugnięcia pozwalał nam za każdym razem okupować jego gigantyczny taras.
Adolfo mieszka w centrum, co bardzo ułatwiło nam zwiedzanie. Całkiem niedaleko był Pałac królewski oraz piękna i zawsze ruchliwa promenada przy rzece. Codziennie przechodziliśmy wielokrotnie przez Plac Zwycięstwa- jedno z ulubionych miejsc mieszkańców miasta do codziennego uprawiania sportu (nawet jeśli są to tylko szybkie spacery z wymachiwaniem rąk-będące zabawnym widowiskiem, jeśli zbiera się kilkadziesiąt ćwiczących a każdy macha w inną stronę i w innym rytmie:)) Oczywiście targowiska zwiedziliśmy w pierwszej kolejności. Na rosyjskim rynku Hector i Adolfo spróbowali jednego z lokalnych specjałów- mrówek w occie.... po raz kolejny pozostawiając mnie z niesmakiem (dla zjadania wszystkiego co żywe i się rusza...)
Además había concertado a través de "couchsurfing" alojarnos en casa de Adolfo, quien muy amigablemente nos albergó y nos enseñó los encantos de esta particular ciudad.
Phnom Penh pronto se convirtió en una de nuestras capitales favoritas, por el ambiente en sus calles y el ritmo vivo de sus gentes. Phnom Penh es una de esas ciudades donde partas en la dirección que partas siempre encuentras un lugar acogedor, un barrio sonriente o un espacio donde descansar.
La ciudad poco a poco fue enseñándonos sus entrañas, una veces por si solo y otras de la mano de Adolfo.
Es obligatorio pasear por la Avenida Preah Sisowatt a orillas del río Tonle Sap para descubrir el verdadero espíritu de la ciudad, aquí la muchedumbre se da cita a diario para disfrutar de un paseo tranquilo o para dirigirse a los barrios y zonas colindantes.
Uno debe al menos pasar una vez delante del Palacio Real para contemplar su asombrosa arquitectura y sin duda debes perderte al menos una vez en sus mercados mas importantes como son el mercado central, el mercado ruso y el "night market", para descubrir comidas asombrosas, pero sobre todo para saber mas de las costumbres de los camboyanos.
Phnom Penh es sinónimo de tuk tuk, aunque no quieras, acabaras subido a uno de ellos, bajo la sonrisa cómplice de su conductor para perderte una y otra vez en las infinitas calles de la ciudad.......
¡GRACIAS POR TU HOSPITALIDAD ADOLFO-DODO!
¡BIENVENIDO RAMÓN!
fishing with a masquito net/ pescando con una mosquitera/ dzieciaki łowią ryby przy pomocy moskitirey |
Eating ants/ COMIENDO HORMIGAS!!!/ degustacja mrówek... |
After the few quiet days at the beach we headed to Phnom Penh, were we were about to meet with Ramon, who flew in from Seville to join us for some time. We actually went to Phnom Penh several times- with a stopover in Siem Reap. Each time, when visiting the city, we stayed at Adolfo's place. He is a spanish guy, who lived in the States and in China, and now is trying his luck in Cambodia and was nice enough to let us surf his couch (or rather the floor of his enormous and cozy terrace- so cool!).
Phnom Penh is a large city, but we still managed to visit a big part of it walking, though the tuk tuks aren't that expensive either. We started by going to... the russian market, where Adolfo and Hector tried ants in vinegar (ughh... why does the explorer spirit always make people eat new animals?). We also made our way to the central market; off course:)
Adolfo's flat is centrally located- in the mindst of the (very expensive) backpacker zone. From there we were close to sightseeing spots like the royal palace. We would take a walk along the river each evening. We would pass the independance square several times a day and watch people doing all kinds of sports there (like nordic walking around the square while moving your hands around your head... so funny to look at, and very popular!). The tuk tuk drivers from Adolfo's street would greet us from far away... yeps.... I think the city of Phnom Penh is ours!
Szorcik: Phnom Penh, nasz kolejny cel podróży, to zarazem miasto, w którym powitaliśmy Ramona, naszego kolegę z Sewilli, który dołączył do naszych wojaży na kilka tygodni. W ogromnej stolicy Kambodży- Phnom Penh byliśmy tak naprawdę kilka razy. Jest to punkt wypadowy do wielu ważnych turystycznie miejsc w kraju. Zawsze jednak powracaliśmy z wielką ochotą. Nasz couchsurfingowy host (Hiszpan Adolfo, który mieszkał już i w USA i w Chinach a teraz postanowił osiedlić się właśnie w Phnom Penh) bez mrugnięcia pozwalał nam za każdym razem okupować jego gigantyczny taras.
Adolfo mieszka w centrum, co bardzo ułatwiło nam zwiedzanie. Całkiem niedaleko był Pałac królewski oraz piękna i zawsze ruchliwa promenada przy rzece. Codziennie przechodziliśmy wielokrotnie przez Plac Zwycięstwa- jedno z ulubionych miejsc mieszkańców miasta do codziennego uprawiania sportu (nawet jeśli są to tylko szybkie spacery z wymachiwaniem rąk-będące zabawnym widowiskiem, jeśli zbiera się kilkadziesiąt ćwiczących a każdy macha w inną stronę i w innym rytmie:)) Oczywiście targowiska zwiedziliśmy w pierwszej kolejności. Na rosyjskim rynku Hector i Adolfo spróbowali jednego z lokalnych specjałów- mrówek w occie.... po raz kolejny pozostawiając mnie z niesmakiem (dla zjadania wszystkiego co żywe i się rusza...)
el mercado/ market/ targowisko
No hay comentarios:
Publicar un comentario