jueves, 4 de septiembre de 2014

¡¡¡CAMBOYA!!! NOS VAMOS A KRATIE.

NUEVO DESTINO, ¡NOS VAMOS A CAMBOYA!.
Abandonábamos con pena la isla de Don Det, cruzábamos el Mekong en barca y cogiamos junto a nuestros compañeros de viaje un bus para dirigirnos a la frontera con Camboya.Nuevas aventuras debían comenzar.
La frontera era una especie de "saca cuartos", por un lado los guardias fronterizos de Laos nos obligaban a pagar 1$ por el sello de salida y por otro habían montado un "chiringuito" con unas enfermeras para tomarte la temperatura y querer cobrarnos otro dollar, así que todos pasamos de aquel timo y nos metimos de inmediato en Camboya. Aquí pagamos por nuestras visas y ya con nuestro sello de entrada negociamos con una minivan para irnos a Kratie, nuestro primer destino.
Habíamos decido ir todos a Kratie para de una forma seguir juntos un par de días mas y sobre todo por la idea de ver los delfines del Mekong. El viaje fue una odisea, todos metidos en una furgoneta repleta de maletas y de personas, pero bien merecieron sus risas.
Llegados a Kratie , nos instalamos en un "guesthouse" que nos había recomendado Ben, un camboyano que trabajaba allí y que habíamos encontrado en la estación de autobuses. Ya solo quedaba disfrutar de la ciudad, de empezar a descubrir nuevas cosas en este novedoso país para todos y sobre todo de seguir pasándolo bien todos juntos.
Cervezas, quizás las mas baratas hasta la fecha, y la curiosidad por la comida camboyana fueron nuestro punto de partida. El monzón ponía la música al atardecer y el Mekong su aroma a humedad y la incertidumbre de desbordarse a causa de tantos días de lluvias intensas en la zona......
¡Estábamos en Camboya!,¡estábamos felices!.

local school under water/ la escuela bajo el agua/ zalana szkoła 
typical houses on the water- the water level starts to be dangerously high here aswell/ las tipicas casas construidas encima del agua- el nivel del rio esta muy alto/ domy budowane są tu na palach nad wodą, ale nawet tu woda zaczynała sięgać niebezpiecznych pozimów







checking the water level in Mekong/ mirando el nivel de Mekong/ mieszkańcy sprawdzają poziom wody w Mekongu




duck eggs one more time/ otra vez huevos con patito dentro/ ponownie- jajka z zarodkiem kaczki


photo by Camille
Passing the boarder with Cambodia was a bit tricky. When entering the boarder zone, you need to pass by a small stand, where three nurses would make you pay for a medical check up. It's about one dollar, and the check up is only about filling out some papers and mesuring the temperature... the thing is- it is not obligatory, it's just another way to get some money from the tourists (because, off coure, the Lao people don't have to do it). We were a big group all together: Ben, Cloe, Laeti, Thijs, Camille and Axel. We just passed by, which made the nurses super angry (and made the border guards smile), but we made it to Cambodia on our own... without paying for the check up or paying the bus driver to help us pass the frontier.
The trip on thecambodian side was long, very bumpy and the bus impossibly crowded (have you seen an 80-years old guy leaving the bus through the window?well, that is how crowded it was).When we arrived in Kratie, we found half of the city under water, but it didn't seem to bother it's inhabitants... they just lived the life like nothing happened (so used to overflooding?), just checking the water level at the meteo station in front of our house. I must admit-Mekong here is huge!
The town itself is rather peacefull and sleepy, there is a nice market in the center and a spanish restaurant on the corner, where we had our first gazpacho since months!

Szorcik: Przekraczając granicę między Laosem a Kambodżą po raz pierwszy natknęliśmy się na granicznych naciągaczy. Po pierwsze kierowca naszego busa insynuował, że bez jego (odpłatnej) pomocy na granicy spędzimy wiele godzin starając się o wizę- co oczywiście było kompletną bzdurą- wyrobienie wizy zajmuje jakieś 15 min. Opuszczając Laos trzeba przecisnąć się (jest ustawione tak, by nikt nie mógł przejść niezauważony) obok stanowiska zajmowanego przez pielęgniarki, które ( oczywiście odpłatnie) sprawdzają nasz stan zdrowia. Polega to na wypełnieniu formularza oraz zmierzeniu temperatury. Nie jest to procedura obowiązkowa!!!My, z góry wiedząc, że takie sytuacje mają miejsce, po prostu przeszliśmy obok, nie płacąc za żadne badania, co spotkało się z ogromną złością pielęgniarek (zostaliśmy prawdopodobnie przeklęci zarówno my, jak i całe nasze rodziny i wszyscy których znamy, tak więc uważajcie kochani na potłuczone lustra, czarne koty i drabiny, żeby nie kusić losu:)). Natomiast siedzący obok strażnicy graniczni tylko znacząco się uśmiechnęli i z sympatycznym uśmiechem podali nam nasze podstemplowane paszporty... no cóż- raz da się zarobić na turystach, raz nie:)
Kratie to małe miasto niezbyt daleko od granicy, gdzie zatrzymaliśmy się po długiej i wyboistej podróży w zatłoczonym busie( tak zatłoczonym, że pewien osiemdziesięciolatek stwierdził, że łatwiej będzie wysiąść przez okno:) oczywiście my podążyliśmy za nim). Samo miasto jest zupełnie zwyczajne. Całkiem przyjemne targowisko w centrum, z hiszpańską restauracją na rogu, gdzie z namaszczeniem mogliśmy spróbować pierwszego od miesięcy gazpacho...
Atrakcją miasta jest Mekong. Akurat podczas naszego pobytu rzeka wylała, pół miasta znalazło się pod wodą (ok. nie aż tak wysoką, góra po kostki, miejscami po kolana), co zdawało się wcale nie martwić mieszkańców, którzy kontynuowali codzienne życie jakby nigdy nic.... ot... mała powódź.... znowu. Jedynie przed centrum meteorologii naprzeciw naszego hotelu zbierały się grupki motocyklistów, którzy sprawdzali aktualny stan Mekongu- ale nawet na ich twarzach nie było widać wielkiego poruszenia w związku z ryzykiem powodzi. W końcu Mekong wylewa tu  na północy kilkakrotnie w ciągu roku. Czy można się do tego aż tak przyzwyczaić? Widocznie można- przynajmniej dopóki sytuacja całkowicie nie wymknie się spod kontroli. 

No hay comentarios:

Publicar un comentario