duck eggs one more time/ otra vez huevos con patito dentro/ ponownie- jajka z zarodkiem kaczki
|
photo by Camille |
Passing the boarder with Cambodia was a bit tricky. When entering the boarder zone, you need to pass by a small stand, where three nurses would make you pay for a medical check up. It's about one dollar, and the check up is only about filling out some papers and mesuring the temperature... the thing is- it is not obligatory, it's just another way to get some money from the tourists (because, off coure, the Lao people don't have to do it). We were a big group all together: Ben, Cloe, Laeti, Thijs, Camille and Axel. We just passed by, which made the nurses super angry (and made the border guards smile), but we made it to Cambodia on our own... without paying for the check up or paying the bus driver to help us pass the frontier.
The trip on thecambodian side was long, very bumpy and the bus impossibly crowded (have you seen an 80-years old guy leaving the bus through the window?well, that is how crowded it was).When we arrived in Kratie, we found half of the city under water, but it didn't seem to bother it's inhabitants... they just lived the life like nothing happened (so used to overflooding?), just checking the water level at the meteo station in front of our house. I must admit-Mekong here is huge!
The town itself is rather peacefull and sleepy, there is a nice market in the center and a spanish restaurant on the corner, where we had our first gazpacho since months!
Szorcik: Przekraczając granicę między Laosem a Kambodżą po raz pierwszy natknęliśmy się na granicznych naciągaczy. Po pierwsze kierowca naszego busa insynuował, że bez jego (odpłatnej) pomocy na granicy spędzimy wiele godzin starając się o wizę- co oczywiście było kompletną bzdurą- wyrobienie wizy zajmuje jakieś 15 min. Opuszczając Laos trzeba przecisnąć się (jest ustawione tak, by nikt nie mógł przejść niezauważony) obok stanowiska zajmowanego przez pielęgniarki, które ( oczywiście odpłatnie) sprawdzają nasz stan zdrowia. Polega to na wypełnieniu formularza oraz zmierzeniu temperatury. Nie jest to procedura obowiązkowa!!!My, z góry wiedząc, że takie sytuacje mają miejsce, po prostu przeszliśmy obok, nie płacąc za żadne badania, co spotkało się z ogromną złością pielęgniarek (zostaliśmy prawdopodobnie przeklęci zarówno my, jak i całe nasze rodziny i wszyscy których znamy, tak więc uważajcie kochani na potłuczone lustra, czarne koty i drabiny, żeby nie kusić losu:)). Natomiast siedzący obok strażnicy graniczni tylko znacząco się uśmiechnęli i z sympatycznym uśmiechem podali nam nasze podstemplowane paszporty... no cóż- raz da się zarobić na turystach, raz nie:)
Kratie to małe miasto niezbyt daleko od granicy, gdzie zatrzymaliśmy się po długiej i wyboistej podróży w zatłoczonym busie( tak zatłoczonym, że pewien osiemdziesięciolatek stwierdził, że łatwiej będzie wysiąść przez okno:) oczywiście my podążyliśmy za nim). Samo miasto jest zupełnie zwyczajne. Całkiem przyjemne targowisko w centrum, z hiszpańską restauracją na rogu, gdzie z namaszczeniem mogliśmy spróbować pierwszego od miesięcy gazpacho...
Atrakcją miasta jest Mekong. Akurat podczas naszego pobytu rzeka wylała, pół miasta znalazło się pod wodą (ok. nie aż tak wysoką, góra po kostki, miejscami po kolana), co zdawało się wcale nie martwić mieszkańców, którzy kontynuowali codzienne życie jakby nigdy nic.... ot... mała powódź.... znowu. Jedynie przed centrum meteorologii naprzeciw naszego hotelu zbierały się grupki motocyklistów, którzy sprawdzali aktualny stan Mekongu- ale nawet na ich twarzach nie było widać wielkiego poruszenia w związku z ryzykiem powodzi. W końcu Mekong wylewa tu na północy kilkakrotnie w ciągu roku. Czy można się do tego aż tak przyzwyczaić? Widocznie można- przynajmniej dopóki sytuacja całkowicie nie wymknie się spod kontroli.
|
No hay comentarios:
Publicar un comentario