jueves, 18 de septiembre de 2014

¡¡GOOD MORNING VIETNAM!! CAN THO, DELTA DEL MEKONG.

¡Good Morning Vietnam!, eran las 9h de la mañana del 16 de agosto, y por fin nos encontrábamos en la frontera de Vietnam. Tras los pertinentes controles y "desajustes"(de nuevo querían 1$ por "control" médico, que claramente no dimos) de la frontera, por fin poníamos pie en Vietnam.
Nuestro primer destino estaba claro, queríamos ir Can Tho, situado en el corazón del Delta del Mekong. Queríamos ir allí a visitar los mercados flotantes.
Tras nuestra primera aventura en un bus local vietnamita, llegábamos a Can Tho. Aquí habían desaparecido los tuk tuks¡OH!, pero no preocuparos, en Vietnam hay los taxi-moto. Encontramos un Hotelillo y nos las ingeniamos para organizar al día siguiente un recorrido por el Mekong y sus mercados flotantes.
Nuestro objetivo empezó a la mañana siguiente a muy temprana hora, eran solo las 5h de la madrugada y ya estábamos sobre una barca en las aguas de mi río favorito, su dueña era una simpática vietnamita de nombre Lin, con la cual disfrutaríamos de una jornada de mas de 7h entre mercados, paseos y manglares, vamos una auténtica pasada.
Cuando llegamos al primer mercado flotante situado a 7km de Can Tho, el llamado de Cai Rang, lo primero que nos sacó una sonrisa fue que cada barca ofertaba sus productos colgándolos sobre un palo, o sea que si sobre el palo había zanahorias, piñas y pepinos eso sería lo único que podrías comprar en ese puesto flotante, muy práctico la verdad.
Las barcas se acercaban unas veces y otras eramos nosotros las que las abordábamos, aquel mercado era un hermoso caos de colores, aromas y sonidos, que nos hacían sentir en un lugar exótico e increíble.
Recorrimos varios mercados más, probamos sus frutas e incluso unos cafés, pero el recorrido fue mucho mas que los mercados, durante mas de 7h recorrimos las inmensidades del Mekong, de sus ramificaciones a los largo del delta, para una veces adentrarnos en poblados donde ver como hacían tortas y noodles de arroz y otras simplemente para caminar por las orillas o deleitarnos con una sabrosa comida.
Eramos felices ataviados con el típico gorro vietnamita hecho de bambú, mientras el Sol reinaba y Lin, nuestra capitán nos sorprendía haciendo figuras con brotes de palmeras.....todo era perfecto, de nuevo el Mekong nos regalaba momentos mágicos.

You wake up early in the morning just before the sunrise. It's not easy, the bed seems to have a special gravity force this particular day... but after finally figthing it and taking a short stroll along the river with your eyes half shut, you finally arrive at the rocky pier and thake the tiny boat. The sun finally decides to show up on the horizon and its golden, warm light is so sweet and rewarding that somehow you manage to finally wake up. And just in case you didn't- there's a small boat sailing towards you with hot coffe on board, which off course you thankfully accept with a big smile. Now you feel like you need some action... and a floating market shows up just in front of you. Boats filled with fruits and veggies start to surround you, offering you fresh pineapples, dragonfruits, bananas and so many other juicy treats made by mother nature. After stretching out your tummy muscules with several kilograms of fruit you finally can take a closer look on the chaos on the Mekong river. The boats are everywhere. And they sell anything you can dream of in terms food- even fried noodles, barbecue and fish soup are an option. You can easily recognize where you can buy which produce, as it hangs down from long sticks fixed at the boats. You'll see these pumkins and cabbage hangin' there from a distance. The sellers would shout out loud what they have in their offer, their loud, inviting voice togheter with the growling of the boat engines and the delicate waves of Mekong make the perfect soundtrack for the busy morning on the market. After finding it's way between the tight floating boats, your boat is already on it's way to another destination. Before you can shake the sounds of Mekong grocery shopping off your head, you realize that you walking down the river to see the rice noodle factory. Seems like not a big deal? Well, not if you make discovery of the day there- now you know why the rice paper always has this rustic design that looks like a braided basket (the rice paper actually dries off on a basket!Ha!Who would have thought?)
Back on the boat, you find out that the boat driver- Lin, has amazing manual skills as far as palm tree origami/braiding goes. Within no time you' ll have a whole set of palm tree accessories like a crown, ring, earrings and a bouquet of flowers with a huge mantis sitting on it. Pretty impressive, I must say!
After taking a few goofy pics with vietnamese hats on and passing by yet another floating market, it's finally time for lunch. Your appetite will surely increase after seeing how the locals prepare their dog for dinner in the Mekong river... The dog has the honour of beeing the maindish, which off course makes you wonder what your soup has been cooked on... 
Afterwords you just relax (trying hard to erase this poor dog's corpse from your memory), and enjoy the green palmforrest partially drowned in Mekong. Every now and then you wink back to the children that swim around in the river or greet the fishermen using the chinese nets to catch some fish for dinner (or garbage, which is more probable then the fish:/).
Now, isn't that a scenario for a perfect day? For us it surely was! The long trip on Mekong river was rad. I just can't imagine a better introduction to Vietnam (even despite the dog incident!).


Szorcik: Zwlekasz się z ciepłego hotelowego łóżka wcześnie rano, o nieludzkiej porze tuż przed wschodem słońca, zadając sobie pytanie, po co ta tortura. Po krótkim spacerze wzdłuż rzeki, musisz wreszcie otworzyć sklejone snem oczy, aby wsiadając do małej łódki nie rozpocząć dnia kąpielą w rzece. Kiedy pierwsze złote promienie słońca zaczynają się odbijać w wodach Mekongu, przez Twą głowę przewleka się myśl, że może warto było pocierpieć żegnając się z łóżkiem tak wcześnie. 

Zanim zdążysz pomyśleć o kawie, podpływa do Ciebie łódź- kawiarnia, zapach świeżo sparzonej kawy delikatnie przedostaje się przez nieprzytomne jeszcze nozdrza, a pierwszy łyk gorącego płynu daje wreszcie tak potrzebny zastrzyk energii. Nagle zdajesz sobie sprawę, że jesteś w centrum chaosu. Pływający market na rzece Mekong to prawdziwy misz- masz: kolorów, zapachów i dźwięków. Burczenie motorów małych łódek miesza się z nawoływaniem sprzedawców zachęcających do kupna zup, kawy, kapusty lub ananasów. Wszystko jest świeże i tanie. Asortyment każdego z pływających sklepów wywieszony jest na długich kijach umocowanych na łódkach. 
Kiedy wreszcie uda Ci się upchnąć kilka kilogramów egzotycznych owoców w rozciągniętym do granic możliwości żołądku, możesz wreszcie ze spokojem przyjrzeć się temu całkiem zabawnemu wodowisku, gdzie każdy próbuje przekrzyczeć każdego, łódki wpychają się przed inne łódki, byleby jak najszybciej dotrzeć do klienta, gdzie każda z 30 różnych pływających kawiarni tą najlepszą, a śniadaniowa zupa rybna jest najzdrowsza i najświeższa oraz najmniej/najbardziej pikantna* (*w zależności od tego czy tę samą zupę sprzedawca chce upchnąć nielubiącemu przypraw turyście, czy lokalnemu wielbicielowi pikantnych papryczek chilli).
Po przedarciu się przez las drewnianych łódek, docierasz do drugiej atrakcji dnia- manufaktury makaronu ryżowego, gdzie ze zdziwieniem odkrywasz, że papier ryżowy ma koszykowe wzory nie za względu na rustykalną manierę ryżowego designera, tylko dlatego że schnął przez kilka godzin leżąc na prawdziwym koszu. 
Zanim się zorientujesz, siedzisz znów w łódce, przywdziewając łódkowe rękodzieło: palmowe akcesoria. Okazuje się bowiem, że do tej pory wiosłująca w ciszy Lin, to prawdziwy manualny talent- mistrzyni palmowego origami. W ten sposób, w ciągu kilku minut, Twą głowę zdobi zrobiona z palmowego łyka korona, palmowe klipsy uciskają opuszki uszu, Twój hiszpański chłopak zobligowany zostaje do wciśnięcia na Twój palec palmowego pierścionka (bez obaw, zdarzenie to nie miało żadnego głębszego podtekstu!). Bezapelacyjną królową palmowej sztuki zostaje jednak wielka modliszka siedząca na palmowym bukiecie. 
Cała ta artystyczna otoczka sprawia, że nagle wszyscy pasażerowie postanawiają zrobić sobie tysiąc zdjęć z wietnamskimi kapeluszami na głowie- w końcu to takie zabawne:)
Po wizycie na kolejnym pływającym targowisku i uzupełnieniu ewentualnej pustki w żołądku kolejną porcją owoców, ruszamy na obiad. Nasz apetyt zostaje drastycznie pobudzony widokiem pewnego psa. Pies zażywa kąpieli w Mekongu...dodać tylko trzeba, że kąpiel nie odbywała się w celach rekreacyjnych, a pies miał zostać głównym daniem podczas kolacji.
Nic dziwnego, że każda łyżka wegańskiej zupy warzywnej z tofu poddana została bardzo dokładnym oględzinom. Ba! Nawet woda kokosowa zdawała się smakować podejrzanie...
Po biedzie nadszedł czas na relaks. Nasz spokój podczas przejażdżki rzeką poprzez palmowy las zalany częściowo wodami Mekongu zakłócało jedynie delikatne pochrapywanie Ramona oraz machające do nas dzieciaki zażywające popołudniowej kąpieli. Zdawały się  one nie wiedzieć, że Mekong nie jest najczyściejszą rzeką świata.... Bardziej świadomi tego faktu byli chyba rybacy, którzy w swoich chińskich sieciach zamiast ryb, znajdowali raczej opony oraz plastikowe torebki. 
Scenariusz naszej wycieczki w okolicach miasta Can Tho był na tyle wspaniały, że jednogłośnie stwierdziliśmy, że kilkugodzinna przejażdżka łódką po rzece Mekong była najlepszą w czasie całej naszej podróży. Mnóstwo nowych wrażeń, ciekawych zdarzeń i obrazy które na zawsze wryły się w naszą pamięć.



























doggy dinner









1 comentario:

  1. Que viaje tan bonito ,las fotos muy buenas parecen pinturas.Saludos a Hector & Cia y la furgonettaazul desde Villaluenga del Rosario . Andalucía .Cadiz .Spain.

    ResponderEliminar