miércoles, 6 de agosto de 2014

MOALBOAL Y WHITE BEACH !!

Moalboal fue nuestro segundo destino en la isla de Cebú, un destino playero situado al lado contrario de la capital y unos 70km hacía el sur. Recorrimos la distancia en uno de esos autobuses locales filipinos donde el viaje se hace muy ameno, pues hay un constante movimiento de pasajeros, el autobús se para en cualquier lado a coger o dejar pasajeros y a cada rato suben lugareños vendiendo comidas o bebidas, y por tanto entre el tiempo que pasas mirando los paisajes por la ventana y el tiempo que pasas observando todo aquello que acontece dentro de ese vehículo, el viaje por muy largo que sea, llega a su fin de la manera mas brusca posible....¡hemos llegado a Moalboal! ¡bájense rápido!.
Mochilas a la espalda solo quedaba negociar con algún lugareño con "triciclo" llevarnos a un bungalow barato a la playa, el resultado no pudo ser mejor y pronto estábamos en "White beach" en nuestro humilde bungalow a pie de playa dispuestos a disfrutar de nuestros dos últimos días de playa en Filipinas.
En Moalboal por tanto disfrutamos de la tranquilidad que nos ofrecía, de disfrutar de las comidas locales en los chiringuitos de los pescadores y de caminar por aquella arena tan blanca mirando al horizonte y pensando en lo bien que nos lo habíamos pasado en este increíble país llamado Las Filipinas...
Ademas aquí probé el famoso "balut" , que son huevos de patos con el "patito" dentro, los ofrecen por toda Las Filipinas ,pero no me atreví hasta este último momento, y debo reconocer que me gustó aunque al principio da un poco de grima. Primero lo cascas, lo abres un poco y bebes el caldo que contiene, después hechas vinagre y te lo comes( sobre sus propiedades afrodisíacas, voy abstenerme de hablar).




































 We didn't spend a lot of time in the town of Moalboal- just enough to eat something and catch a tuk tuk to the beach. Moalboal is a known spot for diving, but having to fly wthin two days, we didn't really have time to really try it (:/ ), that's why we chose to stay at White Beach and chill out far away from the civilisation. The place, at this time of a year is abandonded by tourists, so we had the whole beach for ourselves...I mean when there was a beach, because the tide was pretty high in the evening and most of it just disappeared. Despite the low season, the prices were a bit high, but we managed to find a bungalow at the beach (yeps, AT the beach itself!) that had a very low standard but was the only thing we actually could afford... and the proximity of the sea and beautiful views from the terrace were probably one of the best things we've had during the whole trip. After the heavy rains we were also lucky to have two days of incredible weather during our stay. I have never seen so many shades of blue like the first evening after typhon Glenda.... fresh air, the Island of Negros on the horizon and clouds in all possible shapes and colours will always stay in my mind as a good example of natures perfection.
And the other thing that i will probably have to remember from our stay there will be Hector trying balut- a cooked duck egg... with the little, more or less formed duck inside.... As a vegan, I really had a hard time watching it... and still don't know, what to think about the whole "trying the new" thing- but beeing with a meat eater and travelling around Asia, where meat and all that goes with it, are so common and normal, the cooked duckling should not particurally surprise me anymore...but it does:/ 

Szorcik:  W samym miasteczku Moalboal nie spędziliśmy zbyt wiele czasu- zaledwie tyle, aby zrobić małe zakupy na lokalnym targowisku. Ta część wyspy Cebu znana jest dzięki, podobno rewelacyjnym, miejscom do nurkowania, jednak nie było nam dane tego sprawdzić, gdyż termin naszego następnego lotu był zbyt bliski... Dlatego właśnie wybraliśmy jedna z niewielu w okolicy białych, piaskowych plaż- White Beach.  O tej porze roku plaża była prawie całkowicie wyludniona, dzięki czemu mogliśmy się nią cieszyć w samotności przez większość czasu. Dodatkowo znaleźliśmy domek na samej plaży, więc ocean mieliśmy na wyciągnięcie ręki. Niestety standard domku nie był najlepszy, za to cena wysoka (i tak była to najtańsza opcja i jedyna alternatywa dla opustoszałych ekskluzywnych ośrodków), jednak widok z tarasu szybko sprawił, że szybko zapomnieliśmy o tych dwóch niedogodnościach. Udało nam się także szczęśliwie wstrzelić w międzytajfunowe okno pogodowe. Świeże, przejrzyste powietrze po cyklonie, w połączeniu z czystą wodą oceanu i chmury we wszystkich kolorach i kształtach sprawiły, że pierwszy wieczór spędziliśmy spacerując bez końca po znikającej pod naporem wieczornego przypływu plaży, czerpiąc pełnymi płucami powietrze pachnące oceanem i ciesząc oczy tysiącem odcieni koloru niebieskiego- zastanawiając się, czy tutejsi mieszkańcy, podobnie jak Eskimosi dla różnych rodzajów śniegu, mają dla tych niebieskości osobne nazwy. Idealnie czyste niebo i słońce w ciągu dnia dało nam za to możliwość przyjrzeniu się idealnie zarysowanemu konturowi wyspy Negros rysującej się na horyzoncie na wprost od naszego domku i wydającej się być blisko na wyciągnięcie ręki.
Moje idealne, błękitne wspomnienia z Moalboal zepsuł Hector, który koniecznie chciał spróbować lokalnego (choć znanego też w Kambodży, Laosie i Wietnamie) przysmaku  zwanego balut. Są to gotowane kacze jajka, zawierające w środku zarodek kaczki (mniej lub bardziej uformowany). Podobno są zdrowe i działają cuda na potencję. Nie będzie chyba zaskoczeniem, że ta hectorowa próba kulinarnej odwagi, mi jako wegance do tej pory spędza sen z oczu... Podróżując po bardzo mięsożernej Azji z mięsożernym Hectorem powinnam się pewnie uodpornić na takie sytuacje.... ale niestety... balut na zawsze pozostanie dla mnie rysą na wspomnieniach z Moalboal:/

1 comentario:

  1. Kochani! Mega się cieszę, że założyliście też funpage na fb :) Achhhh te zdjęcia i opisy - mega! I love it! :* Trzymajcie się ciepło!

    ResponderEliminar