domingo, 24 de agosto de 2014

CUEVAS, TUBING Y KAYAK EN VANG VIENG....

El día mejor aprovechado en Vang Vieng fue sin duda cuando hicimos una jornada llena de experiencias, habíamos contratado un día de aventuras. Haríamos algo de trekking, tubing bajo un río subterraneo y kayak.
El día empezó conociendo a nuestros compañeros de aventura, franceses, koreanos, canadienses y holandeses, juntos fuimos en un tuk tuk hasta unos 20km de Vang Vieng. Primero hicimos un poco de kayak, y en la orilla opuesta recorrimos primero una corta distancia entre casas rurales y plantaciones de arroz hasta que llegamos a unas cuevas con río subterráneo.Allí nos metimos en unos flotadores de neumáticos y nos adentramos dentro de la cueva con un frontal de luz como único compañero, a través de cuerdas fuimos moviéndonos en el interior , donde había una gran corriente, la experiencia fue brutal, hermosa y sacó a todos unas sonrisas cómplices, unas sonrisas de esas que sabes que el día iba a ofrecer muchas aventuras.
Después comimos todos juntos y tras el almuerzo ya nos fuimos hacer los 17km de kayak que separaban este punto de Vang Vieng. La experiencia a través del río Nam Song fue alucinante, pasando por muchos rápidos y rodeados de un paisaje magnífico, en donde uno no podía mas que sonreír ante tanta belleza , ante la experiencia de compartir este día con los compañeros y guías locales.
Despues a 5km de llegar a Vang Vieng nos detuvimos en uno de esos bares donde se realiza el famoso tubbing y nos tomamos una cerveza viendo el espectáculo de la gente que pasaba la jornada entre bares haciendo el tubbing.
La meta era Vang Vieng, pero el destino fue otro, fue hacer nuevos amigos y sobre todo guardar un bonito recuerdo de estos parajes.












tubing


tubing bar




People come to Vang Vieng to try the tubing. Tubing means going with the river stream on tractor tyres. But hey, here's the deal about it- most of the people here in Vang Vieng does it when they are completely drunk and on drugs. You start in a bar a few km away from the town, you play beer games, drink an impossible amount of shots and when you feel waisted enough, you get on the tyre and ... well a few meters along the river there is another bar- the waiters from ther will "fish" you by throwing  you an empty plastic bottle on a rope. There are several bars like this at the river before arriving to Vang Vieng. Nowadays, after about 40 deaths each year, someone got the idea that the whole fun might be a bit dangerous... there are less bars doing the tubing, then there were before and you have to be in town before dawn (6pm). Still- it all seems crazy to me....
But there are other options on how to spend your time here. We really wanted to enjoy the beauty of nature- without a bunch of drunk teens around us. We decided to do a bit kayaking. We started about 20km from Vang Vieng with a small group of other people. The trip started with... tubing:) But our version was about floating on the tyres inside a small cave, where we moved around using a rope and touching the rocky ceiling. A real fun experience and totally sober hehehe! We also did a tiny bit of trekking around rice fields in order to get to the elephant temple, made in a cave, where one of the rocks actually looks like a small elephant. And then it was all about kayaking. The current was fast and we got a bit wet fighting against the river waves, we also got wet in the short, light rain. But it was hell lotta fun, I must tell you!!! Also, we had a stopover in the first of the real tubing bars- it was kind of fun yet annoying to watch the (party) animal instinct taking over the people:) 
But enough about the crazsy stuff. The real beauty were the limestones on the right river bank. Enormous, mighty, proudly and silently reigning over the whole area. each time we looked up, we couldn't help but gasp in delight. And then the juicy, fresh and intense green of the rice fields made such a great contrast to the blue sky covered with only a few white cotton-like clouds. Then the sky turned grey- with all it's shades and nuances. The rainclouds togheter with the rocks made us remember just how small and unimportant we are against the nature.

Szorcik: Do Vang Vieng corocznie przybywają tysiące młodych turystów z całego świata, rządnych wrażeń i imprez. Miasteczko stało się imprezową Mekką Laosu. Niestety nie wszyscy z wakacyjnych wypraw do Vang Vieng wracają. Swą imprezową sławę miasto zawdzięcza tzw. tubingowi, czyli spływom na oponach (a dokładniej dętkach) traktorowych. Oczywiście sam spływ rzeką w oponie nie jest specjalnie niebezpieczny- ot po prostu wsiada się w oponę i daje ponieść nurtowi rzeki. Niebezpiecznie robi się dopiero, gdy w oponie siedzi pijany nastolatek, a właśnie o upijanie się do upadłego chodzi w całej zabawie. Oponami pływa się od baru do baru. Właściciele barów łowią spływających oponami rzucając im pustą butelkę plastikową na sznurku. Barów jest kilka, większość została ostatnimi czasy zamknięta, ze względu na liczne przypadki śmierci podczas tubingu (ok 30-40 osób rocznie). Nurt rzeki Nam Song jest dość silny, często zdarzają się wiry, a siedząc w oponie nie ma się wioseł, więc nie bardzo można kontrolować sytuację...
Cały ten tubingowy przemysł (w miasteczku można kupić koszulki, spodenki, torby, czapeczki etc. hołdujące oponowej imprezie) bardzo źle wpłynął na "normalną" turystykę w regionie, a szkoda bo okolica jest przepiękna! Właśnie ze względu na niepowtarzalne widoki dotarliśmy aż tutaj. Naszym pomysłem na skorzystanie z dobrodziejstw Na Song był półdniowy (ok 20km) spływ kajakowy. 
Spływ zaczęliśmy od... tubingu- ale oczywiście nie w hardkorowej, pijackiej wersji. Nasz spływ na oponach był dość ciekawy- bo odbył się wewnątrz jaskini. Trwało to krótko, ok 20-30 min, ale wrażenia były niesamowite. Najpierw trzeba się wgramolić na wielką oponę, która dzięki wartkiemu nurtowi rzeki, nie chce pozostać na miejscu, następnie należy przecisnąć się przez otwór skalny, który nad powierzchnią wody jest mniejszy niż opona w której się siedzi... a wciśnięcie ogromnej, napompowanej opony pod wodę (siedząc w niej!) nie jest łatwą sprawą, za to jest mega zabawne (bardziej podczas obserwacji niż w praktyce). Wewnątrz jaskini wcale nie jest łatwiej, rzeka płynie szybko, strop jaskini jest bardzo niski ( i twardy, jak to na skałę przystało... ałć!), w dodatku jest ciemno (jedyne źródło światła to czołówki), a trasę wyznacza lina zatopiona w wodzie- przeciąganie się wzdłuż niej jest też całkiem zabawne (wielka opona, kolana na wysokości brody, tyłek w wodzie, niski strop, ciemność widzę, ciemność:)) Nie muszę chyba tłumaczyć, że bawiliśmy się jak małe dzieci:)
Mieliśmy w trakcie tej naszej wycieczki również okazję do małego spaceru pośród soczyście zielonych pól ryżowych. Trasa prowadziła do Świątyni Słonia, czyli małej skalnej świątyni, w której jedna ze skał rzeczywiście przypomina kształtem słonia. Po tych wszystkich atrakcjach czekały na nas tylko kilometry wodnego szlaku i kajaki. Ale i ta część wycieczki nie była pozbawiona wrażeń. Nieustanna walka z szybkim prądem i falami utrzymywała adrenalinę na stałym, wysokim poziomie, ale widoki odwracały naszą uwagę od stanu rzeki. Piękne, strzeliste, wapienne skały, gęste lasy i zielony ryż- lepiej być nie mogło, a krótki, ulewny deszcz zamiast zepsuć humory, tylko dodał kilka kropel szczęśliwości:) No bo jak tu narzekać, mając wokół taaakie widoki?!

No hay comentarios:

Publicar un comentario