Siempre me había parecido algo asombroso la selva del Darién, siempre tan lejana y llena de historias. Y después de haber habitado en ella prácticamente 2 meses y tenerla tan cercana no podían faltar esas excursiones en las que adentrarse en busca de su magia.
Nuestro amigo José Sabúgara, nativo emberá de Jaqué, nos invito a realizar una ruta a través de ella.
Empezamos muy temprano saliendo en canoa desde Jaqué, adentrándonos en el río rumbo a las tierras familiares, donde los cultivos de plátanos, ñames o maíz se mezclaban con ganado ovino. Desde este punto adentrarse en la selva era solo cuestión de unos miseros pasos.....
Durante 6 largas, calurosas y húmedas horas pusimos rumbo hacía la bahía de Piñas, donde existe el poblado del mismo nombre. La selva nos absorbió de repente, sin preguntar y Sabúgara habría paso con su machete entre la frondosa y colorida vegetación que allí reinaba impasible al paso de los hombres. Los animales salían a nuestro paso, tuvimos la suerte de ver por primera vez en nuestras vidas un gran Oso Hormiguero, que me dejó totalmente fascinado. Por allí a nuestro alrededor otras bestias nos vigilaban y la selva como mundo nos hacia suyos.
Quebradas, laderas, cimas y trochas nos llevaron a descubrir el sonido, el olor y la forma de una selva que por siempre ya sera también humildemente nuestra.
Tardamos 6 horas en llegar a bahía Piñas y desde allí nos adentramos otras dos horas hacia nuevas rutas, donde los potreros de los locales y plantaciones marcaron nuestro paso. Mas tarde semi-perdidos en uno de los ramales de unos de los ríos una barca nos cogió, y bañándonos y sonriendo pudimos regresar a ese hogar llamado Jaqué, a ese hogar en la selva del Darién, a ese lugar al que indudablemente ya pertenecemos.
GRACIAS JOSÉ SABÚGARA POR ESTA EXPERIENCIA.
oso hormiguero/ prawie niewidoczny mrowkojad |
We should have known... the locals always have a different notion of time... 2 hours always has to be multiplicated by at least 3:)
Along our friend Jose, we decided to walk through the jungle to the Piña Bay, not far away from Jaque. Jose knows the route well- he used to walk it often as a child and teenager. It was supposed to take us not more than two hours.
We started at the terrain owned by Joses family at the shore of one of the rivers. From the hills we had the most beautiful view over the whole Jaque Bay, than we entered the jungle, where Jose patiently opened our passage with his machete. We had company with us- the two dogs and a cat from the property decided to join us (the cat walked almost all the way- only the last two hours of the trip we carried him every now and than!)
The walk throug the jungle, in the heath and almost all the time uphill took us much more time than we have planned, but was definately worth it- we saw lots of animals with the highlight of the day: anteater on the top of a tree (i actually didn´t know, they are such a great climbers!)
When we finally got to Piña Bay, we could not find the right way to the Piña town (the tide was already high so we could not cross over by beach) and decided to go back through the banana plantations. The walk was lovely, but luckily enough we had rainboots on, because it was full of knee-deep mudd.
Finaly we arrived to the river, where after a bath we managed to catch a ride with a boat back to Jaque. The whole trip took us around eight hours but was a great way to get to know the zone around Jaque.
Powinniśmy już wiedzieć, że lokalne pojęcie czasu mało ma wspólnego z rzeczywistym ruchem wskazówek zegara. Po raz kolejny daliśmy się nabrać na: "eee... ten spacerek to wam zajmie tak ze dwie godzinki". Na szczęście nasza dluga wędrówka z Jaque do Zatoki Piña i z powrotem była piękna i warta wysiłku i hectolitrow potu wylanych w dżungli.
Naszym przewodnikiem był Jose, który świetnie zna drogę (za to gorzej zna się na zegarku) i który wychował się na tych ziemiach. Zaczęliśmy od przepłynięcia pirogą na tereny należące do rodziny Jose. Ze wzgórz rozciąga się tu niesamowity widok na całą okolicę- zobaczyć można deltę Jaque oraz całą plażę. Na wzgórzach znaleźć można pozostałości po glinianych naczyniach używanych prawdopodobnie przez Indian Kuna, którzy mieszkali tutaj zanim zostali wyparci przez Embera (którzy nie wytwarzają naczyń z gliny).
Jose niczym licencjonowany przewodnik pokazywał nam lokalne rośliny i drzewa lecznicze oraz użytkowe oraz niestrudzenie otwierał nam drogę swoją maczeta. Droga przez dżunglę nie była łatwa- prawie cały czas musieliśmy się wspinać- a kto był w dżungli, wie co gorące i bardzo wilgotne powietrze robi z siłami i motywacją. Kiedy wreszcie dotarliśmy do Zatoki Piña (zajęło nam to kilka godzin- a w podróży towarzyszyły nam dwa psy i kot z posiadłości rodziny Jose), okazało się za przypływ jest tak zaawansowany, że nie uda nam się plażą przeprawić do miasta Piña. Szybko zarzuciliśmy próbę przedostania się do miasta przez las podążając za wskazówkami lokalnego rybaka, który zdecydowanie miał problemy z rozróżnieniem prawej strony od lewej. Droga powrotne do Jaque prowadziła przez pola uprawne- przede wszystkim plantacje bananów i plantanow. Na szczęście tym razem było z górki a na nogach mieliśmy kalosze, bo to, co Jose nazywał ścieżką, było po prostu rzeką błota sięgającą kolan. Wyciąganie kaloszy zassanych przez błoto oraz kilkukilometrowy spacer były wbrew pozorom całkiem zabawne. Na tym etapie kota nieśliśmy już w worku (czyt. lnianej torbie) a języki obu psów oraz nasze zwisały już do pasa. Ostatnim- najprzyjemniejszym chyba etapem wyprawy był spacer w błocie, wzdłuż rzeki, zakończony długą kąpielą, która przywróciła nam siły oraz wiarę w przeżycie. Udało nam się złapać stopa- czyli łódź, która zabrała nas z powrotem do Jaque.... jakieś 8 godzin od rozpoczęcia wycieczki, z niemałą kolekcja pęcherzy na odparzonych przez kalosze nogach i z ogromnymi uśmiechami na twarzy dotarliśmy do domu na czas aby wyruszyć na kilkumetrowy patrol na plaży:) Nie żałujemy ani sekundy:)
No hay comentarios:
Publicar un comentario