viernes, 1 de abril de 2016

ISLA DE OMETEPE - SANTA CRUZ Y VOLCÁN MADERA.

Desde Moyogalpa nos fuimos hacía el lado opuesto de la isla, para dar con nuestros huesos en la playa de Santa Cruz. Aquí, de nuevo acampamos a escasos metros de la orilla de la playa, en un lugar divertido, caótico y que nos aportó luces y sombras.
Lo importante fue que Lena, Domingo, Alícia, Adán y nosotros habíamos decidido pasarlo en grande en aquel lugar, en el que coincidimos con más viajeros y algún personaje de relevancia. Por tanto ese lugar quedo marcado por numerosas anécdotas, carcajadas e historias surreales.
La playa estaba tan cercana que hasta nos acostumbramos a ella mientras recorríamos los 2-3 kilómetros que tenía, para regalarnos estampas de postal con los volcanes Madera y Concepción como objetivo predilecto de nuestras cámaras. Era mágico, tener enfrente los dos volcanes, la playa y los amigos al retortero, mientras ideábamos que hacer o disfrutábamos de una cerveza fría entre risas e historietas.
Por otro lado, varios de los allí acampados decidimos hacer una excursión para alcanzar la cima del volcán Maderas. Pronto la palabra excursión dejo de ser la elegida para describir aquella jornada de risas sufridas, pasos embarrados, sudores helados y pies destrozados. 9 horas tardamos en subir, no ver mucho por la nube que vivía aquel día en el cima y bajar hasta la playa, 9 horas de una paliza en toda regla, de una paliza gratificante por haberlo conseguido.
Las vistas desde la ladera del volcán eran impresionantes, con el volcán Concepción en frente desafiante , con la forma casi de guitarra de la isla de Ometepe y con los tonos verdes, blancos y azules que lo coloreaban todo.
Vinimos con la idea de pasar un par de días en Ometepe, cuando nos dimos cuenta llevábamos una semana, y abandonamos la idea de vivir allí para siempre cuando entre risas nos dijimos que deberíamos seguir nuestros viajes.
Santa Cruz se quedó grabado en mi memoria para siempre, por circunstancias varias, como el de haber volado en alguna noche estrellada, como el de haber embriagado mi alma de felicidad durante días, como el de haber encontrado un mesías que se desvaneció en una alegre mañana y como el de haber sido cómplice de algún pecado sonriente y afable.































Most of our time on the beautiful Ometepe we have spent somwhere near Santa Cruz, in a small family camping, sharing our time and laughters with Domingo, Lena, Alicia, the spanish guys, Adan, whom we´ve met in Moyogalpa, and so many more... 
We had the perfect spot. Cheap. At the beach. Between the volcanoes. And it was only at the last day, that they tried to cheat on us with the prizes... a real success story in this part of the world...
But let´s forget the bad stuff and concentrate on the really good! And there was sooooo much goood.... I mean... just take a look a these pics. Truly amazing! Everyday we would walk from our camping at Maderas all the way to the end of the beach... with views on the two volcanoes, hiding shy behind the clouds. We would invent elaborated one-pot- dishes that we cooked on a tiny barbecue with wood that we gathered behind the tents. We would spend whole days just sitting around, talking and laughing while the flood of new cold beer bottles didn´t seem to find its end.  
We would enjoy the beach, the calm water, the birds fishing in front of us and the horses passing by... We would make so many kilometeres getting from one tip of the beach to the other, just to realize, that we aren´t really in mood to go ALL the way back...
But our biggest achievement was climbing the Maderas Volcano. And by saying achievement I really mean it!
That was sooo hard. We are used to long treks uphill, but this time the trek has beat us!
Half of the way I was feeling sick and thinking of turning back (glad I didn´t) and when I finally felt better, the really difficult part started. For two hours we just kept on stucking in mudd. Up til our knees! All covered with red and brown clay and mudd. The volcano was all covered with clouds, the humidity was extremely high, it was rather cold up there. Not fun at all. But we made it all the way to the top. Then we got lost and saw the lake on the top only from the back (decided it was good enough). And yeah... the postcards from Ometepe surely did look great with the turquise lake and the view over the whole island. Well, all we saw was even more mudd and clouds....
But it was still worth it. The forest was absolutely beautiful (although I didn´t snap any pics of it... just wasn´t in the mudd.... I mead...mood for it!) and it was more than gratifying to finaly get to the top of this tiny dormant mountain (only 1394 m asl)!!!The lesson has been learnt, volcanoes aren´t made for us:)

Na Ometepe wiekszosc czasu spedzilismy w okolicach Santa Cruz, na malym campingu przy plazy. Nasze leniwe dni nad jeziorem dzielilismy z Domingo i Lena, ALicia i Hiszpanami oraz z cala grupa nowo poznanych, wspanialych ludzi.
Znalezlismy , jak sie wydawalo (az do momentu kiedy przyszlo nam zaplacic i pozegnac sie) miejsce idealne, tanie, swietnie polozone. Ale zapomnijmy o przykrosciach, w Nikaragui cholernie nieprzyjemne proby zdzierania z nas kasy staly sie niestety codziennoscia...

Nasz czas upylwal na spacerach po plazy... kiedy po kilkukilometrowym spacerze, bedac na jej drugim koncu odechceiwalo nam sie chodzenia, co wykorzystywalismy jako wymowke do powylegiwania sie na wulkanicznym, czarnym piachu.
Nasze spacery miedzy wulkanami byly tak naprawde jedyna aktywna roizrywka przez tych kilka dni. No chyba ze policzyc nasze wielogodzinne proby gotowania jednogarnkowych dan na chwiejnie skleconym grillu ogrzewanym drewnem znalezionym wokol namiotow. Prawdziwa lekcja surwiwalu. 
Po kilku dniach lenistwa dostalismy od wulkany Maderas prawdziwa nauczke. Ta wedrowka pod gore okazala sie o wiele trudniejsza, niz sie spodziewalismy. Przez pierwsze dwie godziny nie czulam sie najlepiej, a jak juz wreszcie doszlam do siebie, okazalo sie ze dotarlismy do najtrudniejszej czesci wspinaczki. Uwierzcie, wchodzenie pod gore to pestka w porownaniu do wchodzenia pod gore grzeznac w blocie i- co gorsze- glinie az po kolana. Naprawde- PO KOLANA. Sprobujcie wlozyc nogi w gline po kolana i potem je wyciagnac. Nie jest latwo. A teraz pomnozcie to przez prawie trzy godziny ¨marszu´.  W sumie wejscie i zejscie na majace zaledwie 1394m npm Maderas zajelo nam 9 godzin. Trafilismy chyba na najgorsze mozliwe warunki pogodowe. Od polowy wspinaczki bylismy w chmurach, wiec nie tylko pozegnalismy sie z widokami, ale tez skazani bylismy na przenikajaca przez wszystkie warstwy ubrania wilgoc. Czasami, dla odmiany padal deszcz. A na otwartych przestrzeniach porzadnie wialo. Dodatkowo w kilku miejscach, pod wplywem erozji wodnej zniknal szlak. Rozplylnal sie lub, miejscami, ¨spadl¨ kilka metrow nizej. Z pocztowkowymi widokami na jezioro na szczycie i cala wyspe pozegnalismy sie juz w drodze na szczyt. Dodatkowo, zle oznaczony szlak (+ przewodnik, ktorego dawno zgubilismy we mgle) zaprowadzil nas do jeziora od jego mniej malowniczej strony (czyt. od dupy strony, i juz nam sie nie chcialo tego cholernego jeziora na okolo obchodzic... w koncu i tak bylo wszystko zamglone!) Wazne, ze dotarlismy na szczyt (yhmmm...)! Naszym ulubionym nowym powiedzonkiem na rzeczy niemozliwe (chociaz przeciez nic nie jest niemozliwe;)) to: ¨widze to jak wulkan we mgle...¨ 
ALe co tam... Ometepe, pelne wrazen to miejsce ktore zawsze bedzie miec specjalna szufladke w naszych sercach. Ometepe to wyspa szczesliwa!

No hay comentarios:

Publicar un comentario