sábado, 17 de enero de 2015

DILI, SEGUNDA PARTE,

Tras pasar año nuevo y los primeros días del año en la isla de Jaco y Lospalos, volvimos a Dili sin muchos planes. Pero todo dio un cambio radical, cuando aceptamos la invitación de Ryan vía couchsurfing para dormir en su casa.
Este hecho hospitalario de Ryan nos daba la oportunidad de conocer la ciudad desde otra perspectiva. Su casa se situaba en un barrio humilde, justo detrás de la embajada de USA y allí fuimos acogidos cariñosamente por los vecinos, que no dudaban en regalarnos sonrisas y conversaciones a nuestro paso. Durante cinco días aquel barrio se convirtió en nuestro hogar.
Ryan regentaba ademas un bar, el Nova, y allí empezamos a conocer a nuevos amigos. Como Mati, una instructora de buceo española que alumbraba nuestras noches con su hermosa sonrisa, Filipo, un joven italiano (socio de Ryan), que desbordaba inocencia a la par que maquinaba nuevos negocios, Olivier un australiano que buscaba gente para volver con su barco a Australia y que lo único que encontró fue un ciclón, y unas cuantas noches de risas y cervezas, o Natasha una australiana que trabaja para una ong y que busca a su amiga la rutina ; y el gran Vento, un médico cubano que se convirtió mas que en amigo, en hermano, un brigadista que supuraba generosidad por los cuatro costados y con el cual nos hicimos inseparables.
Ademas, a parte de nuestra banda de expatriados, también tuvimos la ocasión de hacer nuestra banda de lugareños, muchos de ellos de estilo rastafari con los que congeniamos rápidamente y con los cuales vivimos grandes y divertidos momentos. Compartiendo buenos ratos en sus casas o paseando con ellos perdiéndonos en Dili.
Dili se convirtió por sorpresa en una ciudad donde la amistad de tanta gente nos hacía sentirnos fuera del viaje, casi como si viviéramos allí.....digamos que toda esta gente, nos hicieron sentir aquel lugar como nuestro.
GRACIAS A TODOS POR ALEGRARNOS LA VIDA EN DILI.
RYAN THANKS FOR YOUR HOSPITALITY MATE!
VENTO, GRACIAS POR LA PUREZA DE TU GENEROSIDAD, POR ABRIRNOS LAS PUETAS DE TU AMISTAD.
MATI ,GRACIAS POR HACERNOS BUCEAR A TRAVÉS DE TU SONRISA EN EL CORAL TERRESTRE DE DILI.
OLIVER THANKS FOR "YOUR BOAT" HEHEHEH PIRATAS!!!
FILIPO SEE YOU IN CUBA BETWEEN PUROS AND DAIQUIRIS...
NATHASA SEE YOU WHEN FINALLY FIND YOUR ROUTINE ;)
Y GRACIAS A TODOS AQUELLOS QUE NOS REGALARON UNA SONRISA, UNAS PALABRAS Y UN ABRAZO.....OS LLEVO DENTRO AMIGOS.





































The last week in Dili we felt just like home. Our life turned around people. We had enough time to chat with the locals that stopped us so often on the streets. We knew all the kids from the quartier, where we stayed and they would ask us "how are you mister" ten times a day wu]ith the biggest possible smile at their faces and huge pride, that they speak english-with malae/ a foreigner:)
We went for long walks along the beach boulevard, watching the kids play in the water- beeing assured, that one cannot be more free than in these short moments when running to the beach, leaving all the clothes on the sand and just jumping in the waves.
What made us feel at home were our new friends, who would be calling us all the time, proposing to meet over a beer or to go on a walk. We met so many of them... Mati, Natasha, Felipe, Vento and Ryan, who generousily hosted us at his house! We spent long hours at his bar, Nova discussing some important and some very silly stuff over plates filled with worlds best fried spicy tofu! Life was good in Dili and we already miss it so much. It is probably the place in the whole trip, that we really want to go back to...

Nasz ostatni tydzień w Dili upłynął w spokojnym rytmie towarzyskich spotkań. Mieliśmy  wreszcie wystarczająco dużo czasu, aby zatrzymać się i porozmawiać z każdym przyjaźnie zagadującym nas tubylcem.  Dzieciaki z dzielnicy, gdzie mieszkaliśmy kilka razy dziennie krzyczały do nas z daleka angielskie "jak się masz", na  które z dumą świeżo upieczonych poliglotów same sobie odpowiadały:) Zresztą posiadanie takich znajomych jak, my- obcokrajowców nie wiadomo skąd (na pewno z daleka) stało się dla większości z nich niezłą historyjką do opowiadania w szkole- szczególnie że chętnie wysłuchiwaliśmy ich próśb o zrobienie im zdjęcia:)
Długi spacery wzdłuż nadmorskiej promenady uświadomiły nam, że tak naprawdę wolnym jest się w najprostszych momentach życia, kiedy zapominamy o otaczającym nas świecie- zupełnie jak dzieciaki, które zaraz po szkole biegły na plażę, jeszcze w biegu zrzucając z siebie ubrania, aby jak najszybciej rzucić się w morską pianę.
W Dili poczuliśmy się jak w domu. Codziennie dzwonili do nas znajomi wyciągający nas na spacer, kawę czy piwo. Mieliśmy nawet naszą małą paczkę, Mati, Natasha, Felipe, Vento,Ryana. U tego ostatniego mieszkaliśmy. Wieczory spędzaliśmy natomiast w jego nowo otwartym barze Nova, próbując kubańskich cygar, oceniając walory smakowe nowych drinków oraz... PRZEjadając się najlepszym pod słońcem smażonym pikantnym tofu.
Tutaj naprawdę moglibyśmy zamieszkać i już tęsknimy z wyjątkowo przyjazną atmosferą panującą w stolicy Wschodniego Timoru.


No hay comentarios:

Publicar un comentario