Tras casi 3 meses en territorio panameño, pusimos rumbo a Colombia desde Jaqué por la costa Pacífica, esa costa que ningún turista navega, llena de miedos, conflicto, narcotráfico, pero también llena de vida, alegría y aventura.
El primer destino estaba 2h de navegación en una lancha, la vecina y hermana población de Juradó, en el territorio Colombiano del Chocó, el Darién cuasi inexpugnable colombiano.
Allí conseguimos llegar finalmente de forma gratuita, trabajando para un conocido canal inglés de aventuras, cosas que sólo el viaje pueden regalar a uno.
Pero lo importante no fueron las formas, sino el hecho de haber podido llegar allí, de habernos adentrado en Colombia por el Pacífico y de haber llegado allí con nuestro amigo Papito y con nuestra mochila de ilusiones llena de recuerdos pero con bolsillos abiertos a nuevas experiencias.
Juradó, es una isla, provocada por la doble desembocadura del río del mismo nombre que abraza apasionado a esta población, en su mayoría afro-chocoanos que lucha con el pasado, con el conflicto armado, con la "pesca blanca" y la vida fácil de algunos que choca con la vida complicada de otros. El amalgama es variado, comercios , restaurantes y muchos bares con música permanente, como si esas vibraciones rociadas de cerveza y guaro, fueran a eliminar la burbuja que los rodea.
Pero la hospitalidad y generosidad de los lugareños nos acompañó durante 5 días. Disfrutamos de la playa, de las calles estrechas con casas colindantes pared con pared, de la dulzura del río Juradó en marea baja y la bravura en marea alta, y de poder de nuevo hacer nuevo amigos que nos cuidaron y atendieron en nuestra estadía aquí.
After a quick and pleasant trip with a lancha (motor boat) we finally arrived in Colombia. We were lucky with the weather and the views on the way were simply amazing, which made us completely forget how unsure this trip was- until the last moment nobody knew, if we could finally go or not... the boats between Jaque and Colombia run when they want- sometimes often, sometimes not. And then there is the fearsom Boca del rio- both in Jaque and in Jurado the boat needs to enter the river in a rocky, shallow spot with huge waves- scary!
The first thing that trapped our attention? Music- loud and everywhere.... Jurado seems to be one big loudspeaker;) The mixing sounds come from every corner of the town.
Jurado itself is small and colourfull- all the wooden houses are painted in bright colours, mostly decorated with balconies.
The town is adorable actually- like a wild west/ western town, but in the jungle and without saloons (and not sure about the bandit part ;) ). It is placed on an island and surrounded by the river , beaches and tropical forests.
People here are young and they definately like to party... during the day the atmosphere is rather lazy and slow, but in the night it changes into pacific style bangkok- small town version:)
All the shops turn into places where you can get a beer:)
When we arrived, there was no water in the town- heavy rain destroyed the aqueduct and since a months people were waiting for it to be repaired using only rainwater and river... Actually we had difficulties in finding a place to stay, as the hotels weren´t that eager to allow us to stay when there was no water... But we managed to convince one of the places and got a real nice discount and a bucket to fill with rainwater:)
Papito joined us in the beginning of this trip- for the first time in over 30 years he visited his homeland, which was kind of emotional even to us. The authorities of the town already knew that we were coming, as we had some research to do for some friends... this way we were treated like celebrities:)
There are lots of soldiers patrolling the streets due to the dramatic history of the place and the... well let´s call it actual local business activity:)
We had a chance to talk with a few people about the turtles and got really upset about the situation we have found here- we even found plundered nests.... and saw turtle meat in the harbour.... So sad- especially as we now know, the things are going in the right direction in Jaque, while here most of the people don´t care;(
We were able to make new friends in Jurado- especially Giovanni, who is travelling around repairing broken tv´s- a real inspiration.
Also- the local beaches are amazing!!!Broad and long on one side and rocky on the other- with some nice caves and tunnels.
Udalo nam sie dotrzec do Kolumbii- podroz z Jaque to nie taka latwa sprawa. Transport odbywa sie od czasu do czasu (kiedy jest zapotrzebowanie= kiedy przewoznikowi jednej z trzech lodek sie chce) i tylko i wylacznie przy pomocy lanchas- motorowych lodek, ktore mieszcza gora kilkanascie osob z bagazem. My juz w pewnym momencie stracilismy nadzieje na mozliwosc przemieszczenia sie. Okazalo sie ze w koncu sie jednak doczekalismy- a w dodatku morze bylo spokojne a pogoda idealna- to wazne, bo pamietac musimy o niebezpiecznym wejsciu do delty rzeki zarowno w Jaque, jak i w Jurado! Udalo sie- spokojnie przekroczylismy granice i z wielka przyjemnoscia ogladalismy przepiekne widoki po drodze- zielone, porosniete dzungla wzgorza, ktore tworza gwaltowne krawedzie spotykajac sie z oceanem, olbrzymie wodospady i zielony zolw, ktory wynurzyl sie z wody tuz przy lodce, jakby zyczac nam przyjemnej podrozy.
Naszym pierwszym przystankiem w Kolumbii bylo Jurado- male miasteczko polozone na wysepce stworzonej przez delte rzeki Jurado.
To, co jako pierwsze rzucilo nam sie w oczy (a raczej uszy) to muzyka dobiegajaca zewszad. Jurado to jeden wielki glosnik ze wzmacniaczem! Wszyscy chca tu wygrac konkurs na najglosniejsza muzyke- kazdy chce swym glosnikiem przekrzyczec sasiada (oczywiscie roznym repertuarem, dla urozmaicenia rozrywki).
Wiekszosc domow zrobiona jest z drewna, pietrowa i z malym balkonem. Kazdy dom pomalowany jest na inny kolor (lub kolorow kilka) co idealnie komponuje sie z muzycznym chaosem Jurado. Miasto pelne jest mlodych ludzi. W ciagu dnia ulubiona rozrywka jest przedluzona siesta z piwem w reku. W nocy popija sie guaro (aguardiente- czyli lokalna gorzalke), kontynujac zajecia rozpoczete wczesniej (czyt. nocna siesta). Glownym zajeciem jest czekanie na cud (czyli biznesik lub przypadkowe odkrycie bagazu zgubionego na plazy przez kogos kto sie biznesikiem zajmuje). Pelno w Jurado zolniezy- ma to zwiazek z jeszcze calkiem niedawno- nieciekawa sytuacja polityczna regionu ale tez z biznesikiem... no ale nie wnikajmy;) Jurado mimo wszystko to calkiem fajne miejsce-:)
Kiedy dotarlismy, okazalo sie ze od ponad miesiaca nie ma tu wody biezacej ani pitnej- mocne deszcze uszkodzily akwedukt. Czekajac na jego naprawe uzywalo sie wody z rzeki oraz deszczowki... a do picia woda butelkowa lub przegotowana- poczatkowo nie chciano nam wynajac pokoju w hotelu- ze wzgledu na niedogodnosci- wynegocjowalismy jednak nizsza cene oraz duze wiaderko do noszenia wody z rzeki, ktora przy tych tlumach kapiacych sie i pioracych przypominala wesole miasteczko!
Pierwszego dnia towarzyszyl nam Papito, ktory w swej rodzinnej Kolumbii nie byl od czasu swojego wyjazdu przed ponad 30-tu laty. Wiuzyta byla wiec dosc emocjonalna- nawet dla nas.
Dodatkowo mocno nas dotknela sytuacja tutejszych zolwi- w Jurado naprawde prawie nikt sie o nie nie troszczy... znalezlismy za to kilka spladrowanych gniazd oraz mieso zielonego zolwia sprzedawane na przystani ;(
Przyjezdzajac tutaj, mielismy misje- zdobyc kilka informacji od lokalnych wladz na potrzeby pewnego programu podrozniczego angielskiej telewizji. O naszym przyjezdzie wiedziano z gory wiec co chwile ktos podchodzil, witajac sie i przedstawiajac- czulismy sie jak celebryci;)
Udalo nam sie poznac kilkoro ciekawych ludzi, a wielkie wrazenie zrobil na nas Giovanni, ktory rzucil swoja dobrze prosperujaca drukarnie aby podrozowac. Przemieszcza sie on od miasta do miasta i od kraju do kraju utrzymujac sie z naprawy telewizorow!
Jurado to przepiekne plaze- wydaje sie ze w mniejszym stopniu dotkniete problemem wyrzucanych przez ocean smieci- sa czyste, dluuuugsne i szerokie.... A w samym Jurado pelne skal, malych ukrytych plaz oraz skalnych tuneli.
El primer destino estaba 2h de navegación en una lancha, la vecina y hermana población de Juradó, en el territorio Colombiano del Chocó, el Darién cuasi inexpugnable colombiano.
Allí conseguimos llegar finalmente de forma gratuita, trabajando para un conocido canal inglés de aventuras, cosas que sólo el viaje pueden regalar a uno.
Pero lo importante no fueron las formas, sino el hecho de haber podido llegar allí, de habernos adentrado en Colombia por el Pacífico y de haber llegado allí con nuestro amigo Papito y con nuestra mochila de ilusiones llena de recuerdos pero con bolsillos abiertos a nuevas experiencias.
Juradó, es una isla, provocada por la doble desembocadura del río del mismo nombre que abraza apasionado a esta población, en su mayoría afro-chocoanos que lucha con el pasado, con el conflicto armado, con la "pesca blanca" y la vida fácil de algunos que choca con la vida complicada de otros. El amalgama es variado, comercios , restaurantes y muchos bares con música permanente, como si esas vibraciones rociadas de cerveza y guaro, fueran a eliminar la burbuja que los rodea.
Pero la hospitalidad y generosidad de los lugareños nos acompañó durante 5 días. Disfrutamos de la playa, de las calles estrechas con casas colindantes pared con pared, de la dulzura del río Juradó en marea baja y la bravura en marea alta, y de poder de nuevo hacer nuevo amigos que nos cuidaron y atendieron en nuestra estadía aquí.
After a quick and pleasant trip with a lancha (motor boat) we finally arrived in Colombia. We were lucky with the weather and the views on the way were simply amazing, which made us completely forget how unsure this trip was- until the last moment nobody knew, if we could finally go or not... the boats between Jaque and Colombia run when they want- sometimes often, sometimes not. And then there is the fearsom Boca del rio- both in Jaque and in Jurado the boat needs to enter the river in a rocky, shallow spot with huge waves- scary!
The first thing that trapped our attention? Music- loud and everywhere.... Jurado seems to be one big loudspeaker;) The mixing sounds come from every corner of the town.
Jurado itself is small and colourfull- all the wooden houses are painted in bright colours, mostly decorated with balconies.
The town is adorable actually- like a wild west/ western town, but in the jungle and without saloons (and not sure about the bandit part ;) ). It is placed on an island and surrounded by the river , beaches and tropical forests.
People here are young and they definately like to party... during the day the atmosphere is rather lazy and slow, but in the night it changes into pacific style bangkok- small town version:)
All the shops turn into places where you can get a beer:)
When we arrived, there was no water in the town- heavy rain destroyed the aqueduct and since a months people were waiting for it to be repaired using only rainwater and river... Actually we had difficulties in finding a place to stay, as the hotels weren´t that eager to allow us to stay when there was no water... But we managed to convince one of the places and got a real nice discount and a bucket to fill with rainwater:)
Papito joined us in the beginning of this trip- for the first time in over 30 years he visited his homeland, which was kind of emotional even to us. The authorities of the town already knew that we were coming, as we had some research to do for some friends... this way we were treated like celebrities:)
There are lots of soldiers patrolling the streets due to the dramatic history of the place and the... well let´s call it actual local business activity:)
We had a chance to talk with a few people about the turtles and got really upset about the situation we have found here- we even found plundered nests.... and saw turtle meat in the harbour.... So sad- especially as we now know, the things are going in the right direction in Jaque, while here most of the people don´t care;(
We were able to make new friends in Jurado- especially Giovanni, who is travelling around repairing broken tv´s- a real inspiration.
Also- the local beaches are amazing!!!Broad and long on one side and rocky on the other- with some nice caves and tunnels.
Udalo nam sie dotrzec do Kolumbii- podroz z Jaque to nie taka latwa sprawa. Transport odbywa sie od czasu do czasu (kiedy jest zapotrzebowanie= kiedy przewoznikowi jednej z trzech lodek sie chce) i tylko i wylacznie przy pomocy lanchas- motorowych lodek, ktore mieszcza gora kilkanascie osob z bagazem. My juz w pewnym momencie stracilismy nadzieje na mozliwosc przemieszczenia sie. Okazalo sie ze w koncu sie jednak doczekalismy- a w dodatku morze bylo spokojne a pogoda idealna- to wazne, bo pamietac musimy o niebezpiecznym wejsciu do delty rzeki zarowno w Jaque, jak i w Jurado! Udalo sie- spokojnie przekroczylismy granice i z wielka przyjemnoscia ogladalismy przepiekne widoki po drodze- zielone, porosniete dzungla wzgorza, ktore tworza gwaltowne krawedzie spotykajac sie z oceanem, olbrzymie wodospady i zielony zolw, ktory wynurzyl sie z wody tuz przy lodce, jakby zyczac nam przyjemnej podrozy.
Naszym pierwszym przystankiem w Kolumbii bylo Jurado- male miasteczko polozone na wysepce stworzonej przez delte rzeki Jurado.
To, co jako pierwsze rzucilo nam sie w oczy (a raczej uszy) to muzyka dobiegajaca zewszad. Jurado to jeden wielki glosnik ze wzmacniaczem! Wszyscy chca tu wygrac konkurs na najglosniejsza muzyke- kazdy chce swym glosnikiem przekrzyczec sasiada (oczywiscie roznym repertuarem, dla urozmaicenia rozrywki).
Wiekszosc domow zrobiona jest z drewna, pietrowa i z malym balkonem. Kazdy dom pomalowany jest na inny kolor (lub kolorow kilka) co idealnie komponuje sie z muzycznym chaosem Jurado. Miasto pelne jest mlodych ludzi. W ciagu dnia ulubiona rozrywka jest przedluzona siesta z piwem w reku. W nocy popija sie guaro (aguardiente- czyli lokalna gorzalke), kontynujac zajecia rozpoczete wczesniej (czyt. nocna siesta). Glownym zajeciem jest czekanie na cud (czyli biznesik lub przypadkowe odkrycie bagazu zgubionego na plazy przez kogos kto sie biznesikiem zajmuje). Pelno w Jurado zolniezy- ma to zwiazek z jeszcze calkiem niedawno- nieciekawa sytuacja polityczna regionu ale tez z biznesikiem... no ale nie wnikajmy;) Jurado mimo wszystko to calkiem fajne miejsce-:)
Kiedy dotarlismy, okazalo sie ze od ponad miesiaca nie ma tu wody biezacej ani pitnej- mocne deszcze uszkodzily akwedukt. Czekajac na jego naprawe uzywalo sie wody z rzeki oraz deszczowki... a do picia woda butelkowa lub przegotowana- poczatkowo nie chciano nam wynajac pokoju w hotelu- ze wzgledu na niedogodnosci- wynegocjowalismy jednak nizsza cene oraz duze wiaderko do noszenia wody z rzeki, ktora przy tych tlumach kapiacych sie i pioracych przypominala wesole miasteczko!
Pierwszego dnia towarzyszyl nam Papito, ktory w swej rodzinnej Kolumbii nie byl od czasu swojego wyjazdu przed ponad 30-tu laty. Wiuzyta byla wiec dosc emocjonalna- nawet dla nas.
Dodatkowo mocno nas dotknela sytuacja tutejszych zolwi- w Jurado naprawde prawie nikt sie o nie nie troszczy... znalezlismy za to kilka spladrowanych gniazd oraz mieso zielonego zolwia sprzedawane na przystani ;(
Przyjezdzajac tutaj, mielismy misje- zdobyc kilka informacji od lokalnych wladz na potrzeby pewnego programu podrozniczego angielskiej telewizji. O naszym przyjezdzie wiedziano z gory wiec co chwile ktos podchodzil, witajac sie i przedstawiajac- czulismy sie jak celebryci;)
Udalo nam sie poznac kilkoro ciekawych ludzi, a wielkie wrazenie zrobil na nas Giovanni, ktory rzucil swoja dobrze prosperujaca drukarnie aby podrozowac. Przemieszcza sie on od miasta do miasta i od kraju do kraju utrzymujac sie z naprawy telewizorow!
Jurado to przepiekne plaze- wydaje sie ze w mniejszym stopniu dotkniete problemem wyrzucanych przez ocean smieci- sa czyste, dluuuugsne i szerokie.... A w samym Jurado pelne skal, malych ukrytych plaz oraz skalnych tuneli.
No hay comentarios:
Publicar un comentario