domingo, 26 de abril de 2015

¡TASMANIA! TASMAN NATIONAL PARK.

Teníamos una semana libre en nuestros quehaceres en Mooroopna y decidimos junto a nuestros amigos irnos a Tasmania. La idea era coger un ferry desde el puerto de Melbourne, pero todo el plan cambió de golpe cuando ya estando allí, nos doblaron las tarifas del billete.....por un momento el viaje a Tasmania parecía desvanecerse, pero encontramos un wifi y nos compramos unos tickets de avión a un módico precio (la mitad que el ferry), para después celebrar entre risas la partida del ferry y nuestro nuevo lugar de partida, irnos al aeropuerto de Melbourne.
Volamos hacia Tasmania con destino Hobart el mejor equipo posible, Antoine, Willy, Julien, Marta y yo. Estábamos dispuestos, a soportar el frío de la isla a cambio de vivir la experiencia a fondo.
Lo primero que hicimos fue alquilar un coche e irnos hacía el Parque Nacional de Tasman, comprendido entre las penínsulas de Forestier y Tasmán en las inmediaciones de Port Arthur. 
¡Sólo 3 horas después de haber alquilado el coche un Wallabi saltaba sobre el capote del coche para darnos la bienvenida a esta isla llena de vida! ¡las aventuras y desventuras en Tasmania empezaban!.
Recorrimos varios puntos de interés geológico de la zona, como el arco de Tasman, el Devil kitchen, o el estrecho lugar que separa las dos penínsulas en la localidad de Eaglehawk. Hicimos noche acampados en el Parque Nacional rodeados de animales y el sonido de la playa, donde hacía un frío al que no estábamos acostumbrados, aún siendo verano en estos lares. Los animales aparecían de todas partes, Wallabies(Ualabí), Tasmania Padelemons , Possums u otros invitados nos daban la bienvenida bajo un cielo estrellado que jamás había contemplado, sentía que estábamos en los confines del planeta, en una isla mágica y misteriosa.




looking for a flight



watching football with breakfast coffee at the airport


















 Having a week off, we decided to use the opportunity for a quick visit to Tasmania. Together with our french friends Willy, Antoine and Julien (who we've met before in Indonesia) we planned on going there by ferry from Melbourne, but as the ferry price doubled once we arrived at the wharf, we had to quickly change our plans. We found some wifi connections and booked plane tickets, which in the end were cheaper than the lowest ferry fare... so we spent a few hours in the harbour, watching the ferry sail away, while and spent the nigt at the airpost, which wasn't that bad at all- the boys had the possibility to watch a football game early in the morning and we had enough time to do some planning for the trip. 
As soon as we arrived in Hobart, we rented a car, that became our home for the few days. We were headed direction Port Arthur. On the way we stopped at Tasmans Arch and saw the rocks in Devils Kitchen and camped in the national park, where the wild animals were everywhere. We saw padmelons, possums, a quail and some wallabies... actually we got a really close meeting with one wallabie, that jumped on the bonnet of the car and scratched it when we stopped to take a picture of it.

Mieliśmy do dyspozycji ponad tydzień wolnego czasu więc szybko pojawił się plan podróży na Tasmanię. Do polsko- hiszpańsko-francuskiej czwórki składającej się oprócz nas z Antoine i Williego, dołączył Julien, Francuz z którym podróżowaliśmy po Indonezji.
W pierwotnej wersji zdobywanie TAsmani rozpocząć się miało nocną podróżą promem z Melbourne. Okazało się jednak, że kosmos miał dla nas inne plany- cena biletu podwoiła się, kiedy dotarliśmy na przystań. Nie tracąc czasu znaleźliśmy daromowe wifi i w ciągu kilku minut zostaliśmy pasażerami lotu Tigerair z Melbourne do Hobart. Pomachaliśmy więc odpływającemu promowi na pożegnanie i ruszyliśmy na lotnisko, gdzie mieliśmy wystarczająco dużo czasu na przygotowanie naszej podróży oraz obejrzenie meczu piłki nożnej wczesnym rankiem.
Po wylądowaniu w Hobart szybko wypożyczyliśmy samochód i ruszyliśmy w kierunku Port Arthur po drodze zatrzymując się w kilku miejscach. Zobaczyliśmy między innymi kamienny Łuk Tasmana oraz Diablą Kuchnię, czyli niesamowite formacje skalne, po czym udaliśmy się na noc do parku narodowego. Po drodze zaskoczyła nas ilość dzikiej zwierzyny, w leśnej gęstwinie udało nam się wypatrzyć całkiem sporo gatunków, w tym cała armię oposów, padmelonów i innych gryzoni a nawet dwa dzikie koty... Najbardziej pamiętne było jednak spotkanie z jednym z licznych wallabies (gatunek małych kangurów), który wskoczył na maskę naszego samochodu, kiedy próbowaliśmy go sfotografować. Wallabie szybko skrył się w ciemnym lesie pozostawiając nas z zarysowaną maską oraz potężnym atakiem śmiechu.

No hay comentarios:

Publicar un comentario