miércoles, 19 de julio de 2017

ATRAVESANDO GUYANA,FROM LETHEM TO GEORGETOWN.


Estábamos acampados en la frontera entre Brasil y Guyana, pues habíamos llegado de noche, y la frontera ya estaba cerrada. Al amanecer, la policía brasileña nos invito a desayunar y ya con nuestra estampa de salida en el pasaporte cruzamos el río Tacutu que nos separaba de Guyana.
Habíamos entrado a Guyana, la antigua colonia inglesa que se hizo independiente hace 51 años y veníamos sobre todo atraídos por no saber realmente que íbamos a encontrarnos.
Al otro lado del río Tacutu está Lethem, la puerta sur de acceso a Guyana, y la puerta de una naturaleza fastuosa. La sabana de Rupununi y las montañas de Kunuku perfilan su territorio, habitado en su mayoría por comunidades amerindias, pero también por criollos de origen africano e indios de India arribados en épocas pasadas como trabajadores a la Guyana inglesa.
Nosotros nos dispusimos como reto:¡atravesar toda la Guyana desde Lethem a Georgetown en autostop!. 600km de sabana y selva nos esperaban, pero lo realmente difícil era que una muy poca cantidad de vehículos hacen esa ruta a través de las entrañas del país, por la lejanía y pésimas condiciones de una ruta polvorienta o embarrada según las circunstancias.
Batimos nuestro propio récord de espera haciendo autostop ,¡3 días! apostados en el mismo camino de tierra a las afueras de Lethem. Los vecinos se hicieron amigos, nos dejaron acampar cada noche en su terreno y nos dieron ánimos cada día. Y al tercer día, recién amanecido el día, con las montañas de Kunuku en el horizonte, un jeep se paró, nos pregunto y nos invitó a cruzar el país en la parte trasera. La verdadera aventura comenzaba.
Fue un viaje largo de mas de 12h, desde que partimos de Lethem. Al principio la ruta era por la sabana, perfilada únicamente por las Montañas de Kanuku. Entonces fuimos atravesando poblados de comunidades locales amerindias como Karanambu o Annai.
Y de repente, el paisaje cambió y nos adentramos en uno de los Parque Naturales mas hermosos y vírgenes del planeta. El Parque Nacional Iwokrama, donde la densidad de la selva, el color de la vida y el sonido apoteósico de la naturaleza nos acompañaron durante un par de horas, no podíamos creernos delante de tanta belleza.
Este Parque de Iwokrama pone fin a sus límites en el majestuoso río Essequibo, el cual debimos cruzar en barco. Este río es el tercero mas caudaloso de todo Sudamérica, y su belleza y fortaleza son el armazón de la naturaleza en Guyana.
Tras cruzar el río, el camino de tierra arcillosa y polvorienta se convirtió en una tortura , pero contemplar los paisajes nos reconfortaba. Pasamos la comunidad de Mabura y al fin llegamos a la ciudad de Linden, adentrándonos ya desde ese pueblo en la zona metropolitana del país.
Con la noche acechando llegábamos a nuestro destino, Grove, a escasos 15 minutos de Georgetown, la capital del país.
Habíamos dejado atrás una de las jornadas mas divertidas de nuestro Viaje alrededor del Mundo. Más de doce horas subidos a un jeep comiendo literalmente polvo y vida. Nosotros y todas nuestras cosas eran del hermosos color de la arcilla, salvo nuestras sonrisas por haber superado ese reto, que eran del color del arcoiris.


Acampados en la frontera Brasil-Guyana.



¡3 días haciendo autostop en ese mismo punto!.




















We arrived at the border in Bonfim, on the brazilian side just a moment after the border was closed. We had the choice between going back by taxi to the city, taking a taxi to Lethem in Guyana (and then go back to the border to get our passports stamped next day) or camping at the border. Guess what we chose? We pitchet the tent in front of the Border Police building, at a taxi stop, that actually had a toilet!
The next morning we stamped early in the morning and started our adventure in Guyana by walking over the new bridge on Takutu River to Lethem. After a rather surreal welcome from the police (where was the camera hidden?), we cathed a ride to the center (ekhem...) of Lethem. The city is sleepy and calm. The dirtraod that crosses it in the middle is completely deserted during the day. Most of the shops offer cheap clothing and plastic utensils from China. It´s really a city at the end of the world....
The bus cheapest bus tickets from Lethem to Georgetown were around 50 USD per person- a pize we were not ready to pay.  We just found the road to Georgetown and waited for a ride. It took us three days, but we made it. The road is really only used by the buses and some delivery trucks every now and then. The traffick is almost nonexistent, if you don´t count the cars that go to the villages nearby. We were lucky- the neigbours offered us some space to camp in front of their house, access to fresh water and shadow for the long, sunny afternoons, when it was to hot to stand by the road. We woke up every day at 2-3 am as the trucks (if there are any) for Georgetown leave at this time. And although we didn´t see any truck the two first mornings, we had the best view in the world- the sky full of stars, Milky Way was perfectly visible, no clouds interferred the show. 
The hitchhiking here was not easy...  It was a real lesson of patience and trust in the universe (especially after the bad luck in Brazil only a few days before). It was another kind of adventure, which we really appreciate . 
When we finally got a ride, early in the morning of the third day of waiting, i didn´t even get up in the first moment- I could not believe our luck! We packed our backpacks on the back of a big 4x4 truck, between boxes, metal cables and plastic barrels with fuel. We sat on a metal box and held tight to the roof of the car.
The ride is actually not that long- only around 550 km... but the whole road is a dirt road. Full of holes and dust. It leads through the jungle. For the bus, it takes around 15 hours (on a normal day, without rain and malfunctions). The buses usualy stay over night at the ferry crossing on Essequibo River.
Our drivers were fast. We made it into the capital in only one day. It took us around ten hours, with one stop for lunch. It was crazy! We ended up completely covered with the red dust and happy. The views on the way were amazing (but impossible to take pictures). It began with the beautifull savannah, then turned into deep jungle  (mostly national park) and at last, from Linden to Georgetown it was asphalt, colonial houses and palm trees. We only regret not having the opportunity to stay in on of the native american villages, we crossed in the very beginning on savannah and in the jungle....

******************************************************************

Na granicę między Brazylią i Gujaną dotarliśmy chwilę po tym, jak przejście zostało zamknięte na noc. Mieliśmy więc wybór- powrót do Bonfim, podróż do Lethem (i powrót na granicę następnego dnia, aby podbić paszport) albo biwak na ziemi niczyjej. Zgadnijcie co wybraliśmy.... :)
Gdyby nie komary, kamping byłby idealny, bo różniliśmy się obok przystanku taksówek, opuszczonego na noc, za to posiadającego otwartą lazieke! A rano obudził nas oficer graniczny- przyniósł na świeży chleb i herbatę na śniadanie (podobno zawsze tak robi jak ktoś biwakuje ;))! To się nazywa pozegnainie po brazylijsku :)

Aby dostać się do Lethem, trzeba przemaszerować kilka kilometrów po nowootwartym moście na rzece Takutu. Przeprawa graniczna po stronie Gujańskie była nieco surrealistycznym pokazem urzędniczego betonu. Ale udało się- dostaliśmy oboje po 30 dni, co jak się okazało, nie jest wcale takie łatwe!
Lethem to jedno z większych miast Gujany. Trudno w to uwierzyć będąc tutaj. Przypomina raczej opuszczone miasteczko z westernu. Centrum to nieasfaltowaną, dziurawa droga. Jest sporo sklepów, sprzedających przede wszystkim ubrania i tanie plastikowe bibeloty z Chin. Lethem est senne, a w godzinach największych upałów całkiem opuszczone.
Bilet autobusowy do stolicy kosztuje ok 50 dolarów. Zdecydowaliśmy, że to zdecydowanie przesadzona cena, nawet za tak długą podróż. Odległość nie jest co prawda duża- ok 550km, ale droga nie jest łatwa, i prawie na całej długości nie ma asfaltu, jest za to dużo głębokich dzir, które w czasie deszczu zmieniają się w kałuże i błoto.
Postanowiliśmy spróbować szczęścia z autostopem, od początku wiedząc na co się piszemy... Trasa do Georgetown jest naprawdę mało uczęszczana. Używają ją tylko autobusy (czyt. małe rozklekotane dziesieciosobowe busiki) oraz z rzadka ciężarówki. 
Na naszą okazję czekaliśmy 3 dni. Budziliśmy się o 2-3 rano, w nadziei że to właśnie dziś zatrzyma się jakaś ciezrowka (przez te trzy dni nie widzieliśmy ani jednej!). Wczesne pobodki były dla nas zaproszeniem do obejrzenia niesamowitego gwiezdnego spektaklu. Na niebie nie było ani jednej chmurki, zanieczyszcenie świetlne tu na końcu świata jest znikome, a księżyc był w nowiu... Rzadko kiedy można tak dokładnie przyjrzeć się Drodze Mlecznej gołym okiem...
W ciągu dnia, kiedy robiło się za gorąco aby stać przy drodze (a i tak nie przejeżdżały żadne samochody), chowaliśmy się na werandzie u sąsiadów, którzy zaproponowali nam też rozbicie namiotów w ich ogrodzie i dostęp do wody i łazienki.
Kiedy trzeciego dnia o poranku wreszcie zatrzymał się samochód, nie mogliśmy uwierzyć w nasze szczęście!Oczkiwanie, będące lekcją cierpliwości wreszcie się skończyło- teraz trzeba było tylko przeżyć podróż przez bezdroża...
Autobusy potrzebują ok 15 godzin na pokonanie całej odległości. Dodatkowo zatrzymują się na noc przy przeprawie promowej na rzece Esequibo. My dotarliśmy do Georgetown w 10 godzin, wliczając w to długi postój na obiad i prom. To naprawdę rekordowy czas. 
Jechaliśmy na pace jeepa, między kablami, naszymi plecakami i beczkami z paliwem. Siedzieliśmy na metalowej skrzyni, trzymając się rury na dachu. Było wyboiscie a kierowca nie zwalniał nawet na zakrętach. Prawdziwa autostopowa przygoda która zakończyła się nieco poobijanymi zadkami. Ale najgorszy był pył. Mieliśmy szczęście że prawie nie padało, za to na miejsce dotarliśmy całkowicie pokryci czerwonym piachem. Mieliśmy go wszędzie!Do tej pory znajdujemy jego ślady na ubraniach i plecakach.
Żałujemy tylko, że nie mieliśmy okazji na poznanie sawanny, którą przejechaliśmy na samym początku, ani na wycieczkę wgłąb dżungli, przez która jechalismy tyle godzin.

martes, 18 de julio de 2017

BRASIL. PACARAIMA - BOA VISTA - BONFIM.



Nuestra aventura en territorio brasileño, duró por ahora sólo 5 días.Íbamos rumbo a Guyana, pero disfrutamos de igual modo nuestro recorrido entre Pacaraima, Boa Vista y Bonfim.
Pacaraima fue el primer destino, situado junto a la frontera venezolana.Allí acampamos durante una noche en busca de autostop o como le llaman en Brasil 'carona', con resultado negativo lo que nos dispuso a agarrar un bus rumbo a Boa Vista. Es un poblado tranquilo, de trasiego fronterizo en mitad de la sabana.
Cuando llegamos a Boa Vista fuimos alojados por Altamiro primero y después por Jean y Thatiany vía 'couchsurfing'. Fue junto a todos ellos que pudimos disfrutar de las bondades de la hospitalidad brasileña.
Boa Vista es la capital del estado de Roraima y la única de Brasil al norte del ecuador. El trazado urbano la destaca de las demás capitales de la zona amazónica al ser de grandes avenidas, ramificadas de forma radial tomando como ejemplo a Paris. Es sorprendente pasear por esas grandes avenidas, todo tan ordenado y planificado.
Pero lo que mas nos llamó la atención fue ver el río Branco y poder bañarnos en uno de sus afluentes. Jean y Thatiany nos invitaron a un chapuzón en esas aguas habitadas por pirañas.
Tras dejar atrás Boa Vista, solo nos quedaría pasar una noche acampados en Bonfim, en la frontera con Guyana.
¡Volveremos a Brasil!.
OBRIGADO MEUS AMIGOS.


















learning to make brazilian tapioca crepes




Our stay in Brasil was a real quicky. In order to get to Guyana, we had to cross to Brasil first, as th direct border crossing from Venezuela is impossible (so they say.... officially),
We started our brasilian adventure of only five days in Pacaraima. We tried to hitchhike to Boa Vista, but after a day and a half of no luck, we decided to take a bus, as we really wanted to meet a couchsrurfer, who was due to leave soon.  This first couchsurfer, we were so eager to get to know, was Altamiro, who really made us feel at home! Afterwards we stayed another CS- Jean and his wife Thatiany who offered us a welcome as warm as at the first place.
Although to short to really feel Brasil, we had the first glimpse of it and we loved it. 
Boa Vista was super hot, and we spent some time wandering around in the worst heath, because we had to find the embassy of Guyana, which has been moved to a new address that nobody knew. 
Luckily for us, to waters of Rio Branco were cold, refreshing and piranha free.

**************************

W Brazylii spędziliśmy zaledwie chwilę. Aby dostać się z Wenezueli do Guyany, trzeba przejechać przez Brazylię, ponieważ bezpośrednia granica między tymi dwoma  krajami jest (oficjalnie) zamknięta ze względu na roszczenia terytorialne Wenezueli. 
Mniej niż tydzień to nie jest wystarczający czas na poznanie nowego kraju, szczególnie tak dużego  i różnorodnego jak Brazylia, jednak pierwsze wrażenia byy na tyle pozytywne, że nie możemy się doczekać powrotu.
Nasz pierwszy przystanek to Pacaraima, przygraniczne miasteczko, gdzie próbowaliśmy złapać stopa do Boa Vista- bezskutecznie. Po półtora dnia przy drodze, zdecydowaliśmy się na podróż autobusem- nie ze względu na brak autostopowej cierpliwości, ale dlatego że nasz pierwszy CS planował wyjazd, a bardzo chcieliśmy go poznać. Okazało się że warto było się spieszyć, bo Altamiro okazał się rewelacyjnym hostem i wielką inspiracją podróżniczą.
Naszym drugim hostem był Jean oraz jego żona Thatiany. Przemili ludzie i podróżnicy z ogromną pasją.
Boa Vista to miasto szalenie gorące, co niestety poczuliśmy na własnej skórze, włócząc się po centrum w poszukiwaniu ambasady Gujany, która właśnie zmieniła siedzibę, a nowy adres był niemożliwy do znalezienia. Wycieczka po moja wizę zmieniła się więc w podchody w ponad czterdziestostopniowym upale. Po drodze mogliśmy jednak poznać miasto. A nagrodą była wieczorna kąpiel w Rio Branco- orzeźwiającą i szczesliwie bez spotkania z piraniami.

VENEZUELA INDESTRUCTIBLE.

Si uno alza la vista en Caracas y la dirige hacia el barrio 23 de enero, encuentra los muros del Cuartel de la Montaña. Allí, yacen los restos inmortales de su Comandante, Hugo Rafael Chavez Frías. Su alma, en cambio, uno puede encontrarla hasta en los confines mas insólitos de este planeta.
En dos ocasiones fui hasta este Cuartel de la Montaña, para toparme de bruces con la tumba y la historia de un hombre, al que tuve la oportunidad de ver y escuchar en 2005. Allí, entre aquellos muros, en el corazón combativo de Caracas, la nostalgia y la veneración siguen intactas. Pareciera que murió siempre ayer.
La tumba, custodiada por Bolívar y la Guardia, es visitada a diario por quienes le muestran gratitud a 14 años de políticas sociales y socialistas, en pro de millones de pobres venezolanos y latinoamericanos.
La siembra de Chavez en Venezuela y el Mundo es eterna, eso es innegable. Líder o mesías para unos, compañero y camarada para muchos y odiado por tantos otros, este hombre escribió de puño y letra parte de la historia de este continente.
La República Bolivariana de Venezuela, lidia en estos momentos una batalla enorme contra una crisis de varios frentes. En sus entrañas habrá hechos repudiables, que llevaran a cierto desprestigio sobre esta Revolución, pero es que la locomotora constructiva e inclusiva de este proceso se sobrepondrá, no me cabe duda. La militancia y lealtad de quienes fueron el abecedario de esta historia escrita por ellos y narrada por Chavez sabrán combatirla, para volver a afirmar que la Revolución depende de la voluntad popular.
Las políticas en busca del Socialismo del siglo XXI ya superaron trabas en el pasado.
Si bien la crisis económica y la crisis de deshumanización de parte de la sociedad son una realidad, también lo son los millones de hogares de dignidad y las grandes Misiones estatales o programas sociales dirigidos a la educación, alimentación, energía, salud, vivienda y trabajo.
Venezuela es Indestructible. La voluntad popular guiará el camino de esta patria, hacia un lado o hacia otro, pero serán ellos, los venezolanos, quienes deberán decidir su futuro.