martes, 31 de mayo de 2016

CAHUITA Y CAHUITA NATIONAL PARK.

En Cahuita fuimos alojados vía couchsurfing por Nathalie, quien muy hospitalariamente nos cedió una casita de bambú donde permanecimos por dos noches. Junto a ella, disfrutamos de su casa, del entorno y de divertidas cenas y desayunos bajo el abrigo colorido de árboles y cantos de pájaros.
Cahuita es una población que guarda un encanto de antaño, donde el ritmo de vida es pausado y en donde el Parque Nacional de Cahuita es sin duda su mayor tesoro.
Nuestra visita a este hermoso Parque Nacional, estuvo marcada por la ingente cantidad de animales que tuvimos la suerte de encontrar. La flora y la fauna aquí son sin duda los protagonistas, este parque situado junto a la costa caribeña y perfilado de arrecifes coralinos se adentra tierra adentro dando cabida a un gran numero de animales y diversificando de igual modo su flora.
Vimos monos aulladores( congos), monos de cara blanca, innumerables reptiles, un pizote de cara blanca, cangrejos azules, iguanas, serpientes, pájaros por doquier y como no algún que otro oso perezoso.
Recorrimos unos 10km adentrándonos en el color y olor del Parque, donde además de disfrutar del espectáculo de ruidos y vida , no dejamos escapar, la oportunidad de bañarnos y disfrutar del descanso en la playa, mientras con el rabillo del ojo seguíamos vigilando si algún animal hacia acto de presencia.
El Parque Nacional de Cahuita, es espectacular, y haberlo recorrido en busca de sus tesoros queda en mis recuerdos mas soleados y alegres.









Oso Perezoso de dos garras.










 


Pizote.










Our next stop- Cahuita, was the continuation of our beach dreams. We stayed with CS Nathalie and two other couchsurfers and had a whole bamboo hut in the middle of a beautiful garden just for ourselves.
The beach wasn´t far away either. The beaches in Cahuita itself were not the best, broad, blacksanded but full of driftwood. But the long walk between Nathalies house and the town was quite nice and led between beautiful houses hidden behind coconut palms and beach resorts. We were lucky enough to see a sloth on a mango tree, that didn´t mind our presence at all, giving us lots of time to enjoy watching this amazing animal.
 Inside the Cahuita National Park we found some perfect white sand beaches and almost no people. We entered the park early in the morning along with the the CS couple from Argentina and stayed for nearly the whole day- we left just before the Park gates were closing.
We could not get enough of this place! And again our luck didn´t leave us- we saw hundreds of animals... colourfull insects, several sloths (I feel that I´ve become an expert on finding them high in the trees!), howler monkeys (and both sloths and mantled howlers on the same tree!!!!), the daring white-headed capuchins who were trying to steal backpacks from other tourists and several types of lizards and iguanas (with a few male plumed basilisk, that are beautifully green). We saw a baby viper- the (venomous) Eyelash Palm Pitviper. The rivers and beaches were full of different birds, from tiny colibris to the big herons. We also saw a white-nosed coati from very close.
It was a real adventure (even though it was an official trail of a national park:)) that brought us so close to the local nature... and inbetween all these exciting encounters with animals we had hundreds of beautiful beaches to explore.

W miejscowości Cahuita zatrzymaliśmy się u Francuzki Nathalie, która poprzez CS zaoferowała nam nocleg w bambusowej chatce w jej przepięknym tropikalnym ogrodzie. Takiej okazji nie mogliśmy przepuścić. Nie były nam nawet straszne olbrzymie roje komarów atakujące nas przez całą noc. Warto było zapłacić kilkoma (kilkudziesięcioma?) ukąszeniami za noce spędzone w prywatnym ogrodzie botanicznym z naturalnym budzikiem w postaci przerażających krzyków małp. wyjców.
Cudowny, kreatywnie-artystyczny dom Nathali znajdował się niecały kilometr od plaży i ok. pięć kilometrów od centrum Cahuity. Na szczęście spacer ten był przyjemny. Pobliskie plaże były wulkaniczne- szerokie, z czarnym piaskiem i milionem przeszkód w postaci wielkich bali drzewa wyrzuconego przez morze podczas zeszłorocznych tajfunów. Miejscami szlak prowadził między zabudowaniami, gdzie każdy dom jest z innej bajki (lub koszmary architektonicznego) a stare, drewniane, kolonialne domki sąsiadują z nowoczesnymi ośrodkami wczasowymi w stylu kolorowego, betonowego kiczu. Ten budowlany miszmasz urozamicony jest na szczęście bogata roślinnością, w której zamieszkują zwierzęta.... nam udało się z bliska przyjrzeć leniwcowi, który spokojnie wcinał zielone mango tuż nad naszymi głowami.
Największą atrakcją Cahuita jest Park Narodowy. Wyruszyliśmy tam wcześnie rano z parą Argentyńczyków z CS, którzy byli również gośćmi Nathalie. W parku spędziliśmy cały dzień, nie mając ochoty go opuszczać nawet w porze zamknięcia...
Przez park prowadzi tylko jeden szlak, na szczęście nie był zatłoczony... może dlatego że wybraliśmy się tam o poranku, a może dlatego że większość turystów nie zagłębiała się bardzo w las, wybierając płatne wycieczki łódką na snorkel. 
Im dalej zapuszczaliśmy się w puszczę, tym więcej nagród dawała nam natura. Te nagrody to spotkania z dzikimi zwierzętami, całymi stadami wyjców, małpki kapucynki probujące ukraść turystom ich plecaki albo przynajmniej prowiant, kolorowe skorupiaki, olbrzymie kraby, tysiące insektów o niezliczonych kolorach i kształtach. Jaszczurki uciekające przed nami że szlaku co chwilę sprawiały że zamieraliśmy z nadzieją, że ten hałas to jakiś rzadki gatunek. Podczas wycieczki doszłam do poziomu ekspertki w wyszukiwaniu leniwców zwisających z gałęzi na samym czubku koron drzew.
W liściach skrywały się kolorowe iguany, oraz kilka bazyliszków platkoglowych w pięknym, intensywnym zielonym kolorze.
Chwilą grozy nadeszła ze znalezieniem zmiji, na szczęście jadowita żararaka rogata była dopiero dzieckiem i w dodatku wcale nami nie zainteresowanym.
Dziesięć punktów należy mi się za znalezienie na jednym z drzew ostronosa bialonosego, który okazał się nie być zbyt nieśmiałym zwierzakiem i dał się całkiem dokładnie obejrzeć z każdej strony.
Oprócz tego było całe mnóstwo motyli, chrabąszczy i ptaków- od kolibrów po zimorodki i czaple.
A w przerwach od zabawy w odkrywców mieliśmy do dyspozycji przepiękne plaże, pod kokosami i z krystalicznie czystą, lazurową wodą oraz biały delikatny piasek.... 
Cahuita to prawdziwa, pelna emocji przygoda (nawet jeśli tylko wpisana na wyregulowany szlak narodowego parku)!

martes, 17 de mayo de 2016

MANZANILLO Y NUESTRO PRIMER OSO PEREZOSO.

Nuestra aventura hacia Manzanillo fue simplemente alucinante. Emprendimos ruta desde Playa Chiquita hacia Punta Uva, en un recorrido brutal por playas desiertas de colores abrumadores, disfrutando con cada sonido, con cada olor, con cada panorama y con cada sensación que la naturaleza nos daba en estos confines de Costa Rica.
Tras varios kilómetros de caminata y al llegar a Punta Uva, donde un río se junta con el coloreado Caribe tuvimos la suerte de ver nuestro primer ¡Oso Perezoso!. La explosión de alegría por ver aquel animal tan curioso, llenó de vida aquel instante. Durante mas de media hora no pude quitar la vista sobre aquel individuo que portaba a su bebe y se movía con dulzura y sosiego entre aquel frondoso bosque al que acabábamos de llegar.
El día quizás ya había merecido la pena, pero es que la aventura hacia Manzanillo siguió regalándonos momentos espectaculares. Las playas de película se sucedían y de repente, nos vimos en el interior de una jungla verde intensa, húmeda y llena de sonidos alborotados. Allí los animales se sucedían, los pájaros o las rapaces sobrevolaban nuestra ruta y el aire limpio y empalagoso de pura vida, llenaba nuestros pulmones.
La jungla de Manzanillo era brutal, la costa estaba diseñada bajo las mas hermosas ideas de algún discípulo de Neptuno y estar allí perdido, encontrando mas osos perezosos y nuestra propia calma hacían del lugar un templo de vida y alegría. Todo esfuerzo por haber llegado aquí mereció la pena, y la inmensa sonrisa de nuestros tres rostros indicaba que el lugar y los perezosos habían sido un regalo excepcional del viaje.
Manzanillo queda por méritos propios como uno de esos lugares que mas me han abrumado en estos mas de dos años y medio de viaje.






¡Nuestro primer Oso Perezoso!.
























Manzanillo became our new favorite (before we realized, that each new caribbean location from now on was about to become it aswell). The lonely, almost deserted beaches are surrounded by deep, green forrests. We went on a day beach trek (a part of the trek was actually all about laying at the beach:)), started at Playa Chiquita and went all over to Punta Uva and than entered the jungle for a while aswell. The beaches were amazing, punta uva looked like taken from a postcard but the jungle was pure magic- a forest that could make the background for the Avatar movie. Big, colourfull plants, thousand shades of green and as a bonus- wild animals. Monkeys, hundreds of birds and insects and our first sloths (a mother with a baby among them!).

Manzanillo zdobylo pierwsze miejsce w plebiscycie na najpieknieszy zakatek swiata (choc szybko okazalo sie ze muci to miejsce dzielic z innymi). Plaze skapane w blekitnej, spienionej wodzie, prawie wyludnione i otoczone zilonymi, gestymi lasami, poprzedzierane gdzieniegdzie konczacymi swoj bieg rzekami. Naturalne wodne laguny, delikatny piasek, czasami wulkaniczne skaly i setki palm kokosowych pochylajacych sie nad wzburzona tafla morza. Nasz pieszy spacer od Playa Chiqiuta do Punta Uva ciagnal sie szczesliwie w nieskonczonosc za sprawa czestych przystanow na kapiel, leniuchowanie na piasku i po prostu oddychanie tym pieknem. Okolice Punta Uva okazaly sie cudownym wynagrodzeniem za niespieszne przejscie tego dlugiego plazowego szlaku. Widoki wydawaly sie byc wyciete z upiekszonych photoshopem widokowek, a jednak byly realne, piekne i na wyciagniecie reki. Najbardziej magiczna okazala sie jednak dzungla. Byla taka, jaka zawsze wyobrazalam sobie w tle dla Tarzana, idealna jako tlo do kolejnej czesci Avatara. Zielen miala tu tysiac odcieni, drzewa i inne rosliny byly tak gigantyczne, ze mielismy wrazenie, ze jestesmy krasnoludkami w jakiejs magicznej krainie. Kolorowe kwiaty mialy fantazyjne ksztalty a idylli dopelnialy odlegle krzyki malp, spiew ptakow i brzeczenie niezliczonych insektow. Udalo nam sie tez zobaczyc nasze pierwsze leniwce- a wsrod nich mame z wtulonym w nia malenstwem!